- Christchurch czyli już w kraju Władcy Pierścieni
- Pierwsze spotkania z nowozelandzką naturą
- Doliny Alp Południowych
- Na nowozelandzkich drogach …
- Nie dla nas Kepler Track
- Nad Jeziorem Wakatipu
- Glacier Burn Track
- Zwiastuny końca wakacji …
- Pod górkę i z górki, z wodą w tle …
- Dojeżdżamy do Rohanu …
- Krajobrazowy zawrót głowy…
- Naleśniki w Punakaiki i meszki w Rotoriti
- Jesteśmy Winni …
- Wschodnie wybrzeże i jego natura
- „Delfiny rozbiły system …”
- Wellington czyli już na Wyspie Północnej
- Piekło Mordoru, a pięknie jak w niebie …
- Nad jeziorem Taupo, gdzie kradną jaja …
- Gorąca haka …
- Bez mydła nie pójdzie …
- Hobbiton czyli „Tam i z powrotem” …
- Piha czyli hawajski zakątek Nowej Zelandii
- Ka Kite Aoteroa!
- Aoteroa Nowa Zelandia – podsumowanie i porady praktyczne
Nowa Zelandia, kraj stawiający na naturę, niezwykle dbający, by wwożone namioty i buty były bez żadnego pyłku, który mógłby zagrozić ich wrażliwemu ekosystemowi. Tylko podziwiać. Jakież było więc nasze zdziwienie, gdy dziś odwiedziliśmy Wai-o-Tapu czyli geotermalny park w okolicy Rotorua. Wstaliśmy wcześnie, by dojechać tam zanim wybuchnie słynny gejzer Lady Knox. Nie powiem, wydawało nam się podejrzane, że wybucha ok. 10.15 rano, ale zmyliła nas informacja, że trzeba tam być ok. 9.45, by nie stracić przedstawienia, jedynego w ciągu dnia.
Historia gejzerów na całym świecie pokazuje, że wybuchy potrafią być przewidywalne i zdarzać się nawet kilka razy w ciągu dnia. Strokkur na Islandii czy Old Faithfull w Yellowstone. W życiu byśmy jednak nie pomyśleli, że tu wrzuca się do środka sole sodu znane na całym świecie jako mydła, by wywołać określoną reakcję. Nie powiem, sam wybuch był spektakularny. Lady Knox przez minutę wyrzucała strumień gotującej się wody na wysokość 20 metrów, ale fakt, że nie było w tym nic z natury, było … rozczarowujące 🙁 Wyraz naszych twarzy nie pozostawiał złudzenia, co myślimy na ten temat.
Wracamy na teren parku. Wonderland czyli najbardziej „niesamowite miejsce na ziemi”. Tyle marketing. W rzeczywistości dostajemy „tylko” zapadnięte kratery pokryte siarką, tarasy krzemowe czy mętne gorące strumienie. Sami dochodzimy do wniosku, że skazaliśmy park na porażkę z powodu gejzeru. Postanawiamy się nie nastawiać negatywnie na dalszą część spaceru, mimo iż pogoda wyraźnie zaczyna się psuć. Spodziewaliśmy się deszczu, mając jednak nadzieję, że prognozy rozminą się z rzeczywistością. Champagne Pool ratuje sytuację. Cudne pomarańczowe podwodne osady wytrącające się z metalicznych związków zjawiskowo kontrastują z turkusem, bąbelkującej jak szampan wody, a nad tym wszystkim unosi się gorąca para. Wyglądało to obłędnie, nawet jeśli zdjęcia okupione były zawilgoceniem obiektywów i wizjera.
W dalszej części parku znajdujemy jeszcze zielone jezioro Puna o Ngākoro, a przy samym wyjściu Roto Karikitea czyli surrealistyczne siarkowe jezioro, które wygląda jak zbiornik radioaktywnych odpadów. Zresztą, wiedziałam, że jak Fibak zatrzymał się przy nim, musiał wyglądać inaczej niż wszystko, co widzieliśmy do tej pory. Narastający deszcz zmusza nas do przyspieszenia kroku. W kafejce parkowej zostajemy jeszcze na kawę i ciastko, jednak ostatecznie wracamy do Rotorua.
Ulewa, która przeszła potem w oberwanie chmury niweczy nasz dalszy plan zwiedzania miasta. Nie pozostaje nam nic innego jak Władca Pierścieni na laptopie oraz butelka wina 🙂
Komentarze (2)
Zdjęcia jak zwykle obłędne – czytam na bieżąco i wielkie zazdro:P:P:P
Ha ha 🙂 ciekawe, czy będziesz nam zazdrościć 17 godzinnego lotu z Auckland. Ściskamy 🙂