- Christchurch czyli już w kraju Władcy Pierścieni
- Pierwsze spotkania z nowozelandzką naturą
- Doliny Alp Południowych
- Na nowozelandzkich drogach …
- Nie dla nas Kepler Track
- Nad Jeziorem Wakatipu
- Glacier Burn Track
- Zwiastuny końca wakacji …
- Pod górkę i z górki, z wodą w tle …
- Dojeżdżamy do Rohanu …
- Krajobrazowy zawrót głowy…
- Naleśniki w Punakaiki i meszki w Rotoriti
- Jesteśmy Winni …
- Wschodnie wybrzeże i jego natura
- „Delfiny rozbiły system …”
- Wellington czyli już na Wyspie Północnej
- Tongariro Alpine Crossing
- Nad jeziorem Taupo, gdzie kradną jaja …
- Gorąca haka …
- Bez mydła nie pójdzie …
- Hobbiton czyli „Tam i z powrotem” …
- Piha czyli hawajski zakątek Nowej Zelandii
- Ka Kite Aoteroa!
- Aoteroa Nowa Zelandia – podsumowanie i porady praktyczne
Hobbiton rzucił nas na kolana. Reżyserska wizja Petera Jacksona przekuta w rzeczywistość w najdrobniejszym szczególe. Komu by się chciało malować 200 tysięcy liści na sztucznym drzewie w Bag End lub zrywać liście i owoce jabłoni, by przyczepić tam liście i owoce śliwki. I to na siedmiosekundową scenę … we wszystkich 6 filmach.
Zanim jednak dojeżdżamy do Hobbitonu, Rotorua wygania nas pogodą. Ulewne deszcze, miasto pachnące siarką, z uwagi na bliskość geotermalnych dolin i jeszcze to nasze zakwaterowanie w hinduskim domu studenckim, który na booking.com miał być backpackerskim hostelem 🙁 Wyjeżdżamy jednak zaspokojeni geotermalnie, spragnieni jednak nieco kulturalnych uciech. W tym celu jedziemy do Buried Village of Te Wairoa.
Te Waiora to takie nowozelandzkie Pompeje. Kataklizm z 10 czerwca 1886 roku w postaci najpierw trzęsienia ziemi, a potem wybuchu czterech stożków wulkanicznych na Mt Tarawera zabił 150 osób, a całą wioskę przykrył 15 metrowym błotem będącym mieszanką pyłów wulkanicznych i wód pobliskiego jeziora. Zniszczył też jeden z niewątpliwych cudów naturalnych, białych i różowych tarasów wapiennych (a’la Pamukale w Turcji), dla których ludzie podejmowali się trudnej podróży z Europy do Nowej Zelandii. Muzeum opowiadające o tych wydarzeniach przyprawia o gęsią skórkę. Fragmenty życia wykopane z kolejnych warstw błota świadczą o skali dramatu, który się rozegrał. A modlitwa Edwina Bainbridga, który przyjechał tu by koić smutek po stracie rodziców i brata, zwieńczona nocturną Szopena, zostanie w nas na długo. Nie bez znaczenia jest również przepiękny wodospad Wairere, jak również pyszna kawa i brownie, jakie serwują w muzealnej kafejce 🙂
Dalej jedziemy na północ, coraz bliżej Auckland. Krajobraz z dolin pachnących siarką zmienia się w soczyście zielone wzgórza. Nic dziwnego, że to właśnie tu jest Shire, czyli tolkienowski Hobbiton. Ten czeka nas jednak dopiero jutro. Tak to jest, gdy bilety kupuje się na dwa dni przed, ale my chcieliśmy być pewni, że pogoda nie pokrzyżuje nam planów, a na jutro zapowiada się doskonale.
A zatem kolejne godziny, wieczorne i poranne spędzamy na zwiedzaniu Cambridge i okolic. Spacer wokół jeziora Te Koutu, które okazało się fantastycznym miejscem, by wrócić do biegania, wizyta w browarni Good George, gdzie pijemy pysznego pilsnera, wizyta nad jeziorem Karapiro, które jednak ma sens tylko wtedy, jeśli jesteś kajakarzem lub wioślarzem.
Ponadto, będąc w Cambridge, nowozelandzkim sercu kolarstwa torowego, nie mogliśmy nie odwiedzić velodromu. Fibak by nam nie odpuścił 🙂 To tu odbywały się zawody Pucharu Świata 6-9 grudnia, gdzie startowali również nasi polscy zawodnicy, zdobywając kilka medali. Mirka nawet poznała ich w samolocie do Auckland … Velodrom, po bliższym poznaniu, fascynuje i przeraża. Fascynująca jest odwaga, którą trzeba mieć, by jeździć po torze o takim nachyleniu. Przeraża z tego samego powodu. Teraz już wiem, że zanim ponownie puszczę Łukasza na pruszkowski velodrom, muszę się upewnić, że ma odpowiednie ubezpieczenie na życie 🙂
Na koniec dnia atrakcja, na którą – nie bez przesady – czekaliśmy niemal całą Nową Zelandię. Tour po Hobbitonie, czyli istniejącym do dziś planie zdjęciowym z Władcy Pierścieni i Hobbita. Przez dziewięć miesięcy ekipa filmowa z pomocą nowozelandzkiej armii, która następnie wcieliła się w postaci Orków, przekuwała reżyserską wizję w Shire, z 39 domkami Hobbitów, których liczba wzrosła do 44, gdy Peter Jackson wrócił tu kręcić Hobbita. Wybrano to miejsce z uwagi na jego lokalizację w dolinie, z której nie widać dróg, słupów telekomunikacyjnych czy elektrycznych, albowiem reżyser chciał uniknąć wpadek typu zegarek naszego Jagiełły w „Krzyżakach” 🙂
Absolutnie powaliła nas drobiazgowość, z jaką zbudowano to miejsce, a pikanterii dodawały opowieści naszego przewodnika o tym, jak kręcono niektóre sceny. Odwiedziliśmy Bag End, czyli miejsce zamieszkania Bilbo i Froda, dom Sama, cichego bohatera, bez którego pierścień nie wylądowałby w ogniu Góry Przeznaczenia. Na koniec wypiliśmy po kuflu Ale w gospodzie pod Zielonym Smokiem, z widokiem na most i młyn.
Zachwyceni wracamy do Camridge, skąd jutro odjedziemy w kierunku zachodniego wybrzeża …
Komentarze (2)
W zasadzie w takiej chałupce mogłabym mieszkać :))), Kochane Dzieci wracajcie, Wigilia tuż, tuż , my tęsknimy, domek ( trochę większy) tęskni i Mikołaj z prezentami już jedzie :)))
Tylko Hobbitow brak.Krajobrazy the best ja