- Christchurch czyli już w kraju Władcy Pierścieni
- Pierwsze spotkania z nowozelandzką naturą
- Doliny Alp Południowych
- Na nowozelandzkich drogach …
- Nie dla nas Kepler Track
- Nad Jeziorem Wakatipu
- Glacier Burn Track
- Zwiastuny końca wakacji …
- Pod górkę i z górki, z wodą w tle …
- Dojeżdżamy do Rohanu …
- Krajobrazowy zawrót głowy…
- Naleśniki w Punakaiki i meszki w Rotoriti
- Jesteśmy Winni …
- Wschodnie wybrzeże i jego natura
- „Delfiny rozbiły system …”
- Wellington czyli już na Wyspie Północnej
- Tongariro Alpine Crossing
- Nad jeziorem Taupo, gdzie kradną jaja …
- Gorąca haka …
- Bez mydła nie pójdzie …
- Hobbiton czyli „Tam i z powrotem” …
- Piha czyli hawajski zakątek Nowej Zelandii
- Ka Kite Aoteroa!
- Aoteroa Nowa Zelandia – podsumowanie i porady praktyczne
Wczorajsze doświadczenia z pingwinami niebieskimi wyzwoliły w nas słodko-gorzkie odczucia. Słodkie, bo te stworzonka są absolutnie fenomenalne i zobaczyć je to było dla nas prawdziwe szczęście. Gorzkie, gdyż całe to przedsięwzięcie miało mocno komercyjny charakter. Z jednej strony uciszają nas, nie pozwalają robić zdjęć, bo zwierzęta są wrażliwie na światło fleszy, a z drugiej strony przez cały czas w mikrofonie rozbrzmiewa chińskie tłumaczenie dla chińskich turystów, którzy przyszli oglądać spektakl z colą i popcornem w rękach … Na wyjściu nie lepiej. My przynajmniej zapłaciliśmy za bilet, a pieniądze zostaną przeznaczone na naukowe badania pingwinich rytuałów. A za bramą, gdzie te malutkie nieloty również znajdują swoje wyjście z morza, całe tabuny ludzi z aparatami, którzy strzelają w nich czerwonym światłem z czujnika pomiaru światła aparatów ustawionych na auto. Zwierzęta są zestresowane, uciekają pod samochody lub wracają do morza. W imieniu wszystkich ludzi poczułam się jak intruz, który stoi na drodze zwierzęcia do domu i do młodych. „Zabawne”, że w tych odczuciach nie byłam osamotniona, gdyż Asia, Mirka i Łukasz mieli podobne wrażenia.
Rankiem zwijamy nasz camping w Oamaru i ruszamy z zamiarem opuszczenia miasta. Zatrzymuje nas jednak niespodziewanie Steampunk Museum, miejsce, gdzie w jednym pokoju widać wpływy doktora Frankensteina, tudzież innych szalonych naukowców, MadMaxa (oczywiście w wydaniu z Tomem Hardym) czy Philiipa K. Dicka z jego twórczością z gatunku futurystycznego science-fiction. Słychać w nim również echa szpitali psychiatrycznych z połowy XX wieku. I jest portal, który przenosi cię w świat X-mena. Poza tym zbieranina różnej maści sprzętów jak gigantyczne choppery, pociągi Orient Expressu czy batyskafy. Miejsce kultowe, niezależnie od tego czy lubi się ten klimat czy nie. Ja lubię, więc byłam zachwycona …
Całe centrum Oamaru sprawia wrażenie intrygującego, ale upiornego zarazem. Nic tu do siebie nie pasuje, ale jednocześnie tworzy spójną całość. Ludzie albo wyglądają na znajdujących się tu przypadkiem albo – jak Bill ze sklepu Adventure Books (znaleźliśmy tam pierwsze wydanie książki o Kukuczce) – są integralną częścią tego świata, książkowo-górskiego w wydaniu Billa.
Opuszczamy Oamaru, gdyż czeka nas 3-godzinna trasa do Hakatere National Park. Oczywiście góry, więc zakładam że będzie padać. Nie mylę się, na horyzoncie widać już deszczowe chmury skrywające góry, a wkrótce potem na szybie rozbijają się gigantyczne krople zwiastujące mega ulewę. Na miejscu dochodzi nas burza, której pioruny, wbijają dosłownie w podłogę.
Mount Sunday, na którą chcielibyśmy jutro wejść, to miejsce kultowe dla fanów Władcy Pierścieni. Edoras, filmowa stolica Rohanu, słynącego z zielonych gór i konnych jeźdźców. Sceny bitewne w filmie z udziałem jeźdźców Rohanu były największymi filmowymi (na tamten okres) przedsięwzięciami. Zresztą i bez tego „naj”, te bitwy robią wrażenie, a szarża koni ze wzgórza w bitwie o Hełmowy Jar na zawsze pozostanie jedną ze scen, która powoduje u mnie gęsią skórkę.
Niestety wciąż pada, więc z naszych planów trekkingowych nici. Miejmy nadzieję, że pogoda jutro okaże się łaskawsza. A dziś, no cóż, zamieniamy namiot na pokój hotelowy, a aktywność na świeżym powietrzu na butelkę wina 🙂