This post is part of a series called Nowa Zelandia 2019
Show More Posts
- Christchurch czyli już w kraju Władcy Pierścieni
- Pierwsze spotkania z nowozelandzką naturą
- Doliny Alp Południowych
- Na nowozelandzkich drogach …
- Nie dla nas Kepler Track
- Nad Jeziorem Wakatipu
- Glacier Burn Track
- Zwiastuny końca wakacji …
- Pod górkę i z górki, z wodą w tle …
- Dojeżdżamy do Rohanu …
- Krajobrazowy zawrót głowy…
- Naleśniki w Punakaiki i meszki w Rotoriti
- Jesteśmy Winni …
- Wschodnie wybrzeże i jego natura
- „Delfiny rozbiły system …”
- Wellington czyli już na Wyspie Północnej
- Tongariro Alpine Crossing
- Nad jeziorem Taupo, gdzie kradną jaja …
- Gorąca haka …
- Bez mydła nie pójdzie …
- Hobbiton czyli „Tam i z powrotem” …
- Piha czyli hawajski zakątek Nowej Zelandii
- Ka Kite Aoteroa!
- Aoteroa Nowa Zelandia – podsumowanie i porady praktyczne
Wieczorkiem w Punakaiki mieliśmy zachód słońca na plaży wyłącznie dla siebie. Nasz camping w zasadzie kończył się na plaży, więc daleko chodzić nie musieliśmy. Był odpływ, zatem mogliśmy spacerować w zasadzie bez ryzyka zamoczenia trampek, jak Dżoana kilka godzin wcześniej.
Rankiem dnia następnego zebraliśmy się w miarę szybko, raz że było ryzyko deszczu, którego bardzo chcieliśmy uniknąć podczas składania namiotu, a dwa, że podczas zwiedzania Pankaiki Rocks & Blowholes nie chcieliśmy dzielić widoków z autokarem Chińczyków.
Skały naleśnikowe, jak je mają w zwyczaju nazywać Polacy, to formacje skalne, których początek sięga 30 milionów lat temu. Resztki pra-skorupiaków na skutek kwaśnych deszczy, ciśnienia morskiego i trzęsień ziemi zostały przekształcone w wapienie, a potem wypiętrzone ponad poziom wody. W efekcie możemy podziwiać fantazyjne kształty tych wapiennych skał, które niestety podobnie jak piaskowce, ulegają erozji. Dodatkowo podczas przypływu, woda z siłą wodospadu wbija się w naturalnie utworzone przestrzenie między-skalne, dając spektakularny pokaz siły wodnego żywiołu.
Nie tylko skały są jednak warte podziwianiu w tym miejscu. Flora jest żywcem przejęta z tropików, czym Nowa Zelandia mnie w tym miejscu zaskoczyła. Jakby z surowego alpejskiego klimatu znaleźć się nagle w azjatyckiej dżungli. Nawet powietrze pachniało inaczej.
Po tym spacerze, jedziemy dalej. W Westport robimy zakupy, by nie znaleźć się w podobnie bezalkoholowe sytuacji jak wczoraj. Droga do St Arnaud w Nelson National Park jest znów górzysta. Wije się serpentynami biegnącymi na różnych wysokościach o różnych nachyleniach. Wodospady, rzeki, mosty i punkty widokowe, które choć urokliwe, jednak niczym nas dziś nie zaskakują.
Do St Arnaud dojeżdżamy ok. 15.00. Rozbijamy namioty w pełnym słońcu, szybko, ale tym razem nie dlatego, że boimy się deszczu. Jesteśmy głodni, więc chcemy szybko coś znaleźć.
Nawet nie spodziewaliśmy się, że tak trudno nam to przyjdzie. Pierwsza restauracja serwuje w tym czasie (między 14 a 17) wyłącznie pizzę. Wychodzimy. Idziemy na fish&chips, ale te akurat 6 grudnia zamknięte. Na stacji benzynowej jest cafe & bistro, gdzie w menu widzimy zupę. Ale kuchnia już zamknięta. W ostatniej restauracji dania serwują od 17.30. Z podkulonym ogonem wracamy do pierwszej restauracji i zamawiamy pizzę, którą będę czuła jeszcze długo.
Na camping wracamy ścieżką leśną. Bo dla tych właśnie ścieżek i spacerów przyjeżdża się tu do Nelson Lakes, miejsca, w którym łączą się dwie płyty tektoniczne, indo-australijska oraz pacyficzna. Oby nie starły się dzisiejszej nocy … My jesteśmy nad jeziorem Rotoriti, które jest malowniczo położone między górami. Wody jeziora krystalicznie czyste, zieleń soczysta, a powietrze pachnie lasem. Cudowny, potrzebny, chill-out 🙂 I tylko wrednie gryzące meszki, które tu latają w tysiącach, uprzykrzają nam cudowny wieczór nad jeziorem z kieliszkiem Rieslinga w ręku. Nazwaliśmy je K..P..S!
Noc była bardzo zimna, zwłaszcza jak mata jest dziurawa i ok. 3 nad ranem leży się już na podłodze namiotu. Ale przetrwaliśmy, a właściwie przetrwałam. Rankiem zebraliśmy się dość szybko. Po śniadaniu krótka wizyta w Visitor Center, by ustalić, że nasza droga do Bleinheim jest już przejezdna po zalaniu i uszkodzeniu mostu. Dobrze, bo w przeciwnym wypadku musielibyśmy nadrobić ok. 100 km.
Później idziemy na spacer brzegiem jeziora Rotoriti. Brenner Peninsula Walk – droga w lesie wśród różnorodnych drzew, co i rusz ptaki wyfruwają z miejsc sobie tylko znanych, i bardzo dużo pułapek na szczury, kuny i osy. Ponoć jest tu ich za dużo. Jak na „wildlife walk” trochę mało tego wildlife… Może o 5 nad ranem ukazałoby nam się więcej zwierzątek. Może wówczas udałoby nam się nawet zobaczyć kiwi. Niestety o tej porze, możemy je sobie tylko wyobrazić.
Około południa opuszczamy Park Narodowy Nelson Lakes i jedziemy w kierunku Marlborough, gdzie czekają na nas winnice, a w nich wino …