- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Po wczorajszym urodzinowym wieczorze, który odbył się bez szaleństw, jeśli nie liczyć jednego cydru i ekscytacji misiem koala na drzewie, dziś wstaliśmy jak nowo narodzeni. I dobrze, bo sporo atrakcji przed nami. Twelve Apostles Maritime Park sam się nie zwiedzi 🙂
Strategia podjechania w najodleglejszy zakątek do tej pory się sprawdzała, więc dziś ponownie ją stosujemy, z małym wyjątkiem na London Bridge. Chcemy sprawdzić czy pingwiny rzeczywiście mają tam swoją kolonię. Mają i wrócimy tu przed zachodem słońca, by je zobaczyć.
Prawdziwe zwiedzanie zaczynamy od Bay of Islands, potem Bay of Myrters, The Arch, i kończymy na Loch Ard Gorge. To wszystko piękne punkty widokowe wzdłuż Great Ocean Road, między Princetown i Peterborough, które oferują kilkusetmetrowe trasy spacerowe. Każdy z nich ma swoją historię, geologiczną, historyczną czy przyrodniczą. Nie brak również tragedii, jak chociażby rozbicie się statku Loch Ard o podwodne ukryte skały, od którego to statku wąwóz wziął swoją nazwę.
Spektakularne piaskowcowe skały, którym wiatr i woda nadają fantazyjne kształty w postaci mostów, łuków czy wąwozów. I nic raz na zawsze. Procesy erozyjne postępują i za kilkaset lub kilka tysięcy lat tych miejsc w ogóle nie będzie. Pozostanie po nich wspomnienie i fotografie.
Do tego silnie wzburzone wody Oceanu Południowego, które z hukiem rozbijają się o skały czy plażę, i to z prędkością, która zmusza nas do błyskawicznej ucieczki. Łukasz, który kolekcjonuje zanurzenia ciała (lub jego fragmentów) we wszystkich oceanach, tu w południowym postanowił zanurzyć mały paluszek u prawej ręki. Nie spodziewał się, że z pozoru niewinna fala sprawi, iż zanurzeniu ulegnie paluszek i … stopa. Ja obserwując go nie sądziłam, że stać go na przyspieszenie jak u Usajna Bolta 🙂