- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Zostawiamy Darwin z tyłu. Miasto, które nazwę zawdzięcza Karolowi Darwinowi, by upamiętnić historię ewolucji, która tutaj w warunkach zwierzęco-roślinnej izolacji od pozostałych kontynentów, nabiera szczególnego znaczenia.
Terytorium Północne, a zwłaszcza jego Top End, jest szczególne jeszcze z innego punktu widzenia. Lokalizacja powoduje, że obszar ten często nawiedzona cyklony. Darwin zostało w swojej historii trzykrotnie zniszczone, ostatni raz w 1974 roku przez cyklon Tracy, który pojawiał się i znikał niszcząc miasto z każdego kierunku. Ponoć zostało zrównane z ziemią. Wówczas z pomocą przyszło wojsko, które nie tylko błyskawicznie – bo w trzy miesiące – odbudowało miasto, ale rownież zbudowało autostradę, której nadano imię po Johnie D. Stuarcie.
Postać Stuarta jest szczególnie ważna dla Australijczyków. Jako pierwszy człowiek przeszedł Outback od Adelaide do Darwin w 1862 roku, z dziesięcioma towarzyszami na koniach. Udało mu się to dopiero za czwartek podejściem, a przypłacił to niemal życiem. 10 lat później po tej trasie rozpoczęto budowę stacji telegraficznych, skąd na początku lat 70 tych XIX wieku puszczono pierwszy telegraf do Anglii. Szedł tylko 12 dni, co w dobie dzisiejszej technologii komunikacyjnej nie powala, ale wtedy alternatywą był niepewny statek płynący kilka miesięcy. Dynamiczny rozwój Australii zdeterminował szybki rozwój technologiczny oraz gorączka złota, co w konsekwencji sprawiło, ze kraj ten zaczął być postrzegany jako jeden z najbardziej pożądanych destynacji.
My tymczasem zmierzamy w kierunku Alice Springs, które oddalone jest od Darwin o 1490 km. To 30 tysięczne miasteczko to wrota do parku, w którym niepodzielnie króluje Uluru, święta Góra Aborygenów, a która dziś została zamknięta na zawsze do wspinaczki. Nasza przewodniczka Sandy, która opiekuje się naszą 8 osobową grupą, jest wyraźnie z tego faktu zadowolona.
A skoro mowa o Aborygenach, stanowią oni 30% populacji Terytorium Północnego i większość żyje w parkach narodowych. Spotyka się ich również w miastach, ale ci – mam wrażenie – żyją na obrzeżach społeczeństwa, kompletnie niezasymilowani. Wyglądają raczej na żebraków, bezdomnych lub kiziorków z bramy na Włókienniczej , całkowicie zaniedbani i nie wzbudzający zaufania. Z drugiej strony, jak opowiedziała nam Sandy, dostają 1200 dolarów miesięcznie za tylko sam fakt bycia Aborygenami, nie pracują i mają ogromny problem z alkoholem, z powodu którego zresztą umierają bardzo młodo. A zatem nasze spostrzeżenia były dość trafne …
Pierwszy, dzisiejszy przystanek to Edith Falls w Nitmiluk National Park. Do wyboru mamy dwa baseny. Jeden na dole, gdzie mimo Programu „Crocodile Management”, mogą się zdarzyć krokodyle słonowodne (słodkowodne są na pewno) – ostatniego widziano podczas pory deszczowej w 2017 roku. Drugi jest na górze, bez szans na żadnego krokodyla. Wybieramy tę opcję, nawet jeśli oznacza to 20 minutowe podejście pod górę w pełnym, południowym upale. Zasobni w wodę maszerujemy w górę, a wysiłek zostaje nagrodzony spektakularnym widokiem i miejscem do pływania.
Skały są piekielnie gorące, więc musimy się spieszyć z wejściem do wody, inaczej się poparzymy. W wodzie musimy jednak uważać, gdyż te same skały pod wodą są bardzo śliskie i można tu wywinąć niezłego orła. Bez strat udaje nam się wejść do wody i przez kolejnych kilkadziesiąt minut chłodzimy się w przyjemnym, choć nie do końca chłodnym basenie.
Ok. 13.00 Sandy serwuje nam lunch, a potem oddalamy się w kierunku Katherine, by dalej eksplorować Nitmiluk National Park i jego wąwozy. Jest ich trzynaście, a przez wszystkie przepływa Katherine River. Wstęp i pływanie oczywiście zabronione, z oczywistych – krokodylich – powodów. Wchodzimy na punkt widokowy … położony w wąwozie Katherine i podziwiamy piękne formacje skalne na tych ziemiach należących do ludu Jawoyn. Z zachwytem czytamy historię o Bolungu, Tęczowym Wężu, duchu, który daje życie, ale niepokojony, również je odbiera zsyłając na ludzi monsunowe powodzie lub pioruny. Dlatego w niektórych oczkach wodnych nie wolno się kapać, by nie zakłócić spokoju Tęczowego Węża. A ten mieszka w wieku miejscach, gdyż każde plemię ma swojego własnego 🙂
Nasz pobyt w parku przedłużył się nieco, gdyż czekaliśmy na Sandy, która z naszą niemiecką koleżanka, pojechała szukać plecaka. Ten najwyraźniej albo został w miejscu lunchu albo wypadł po drodze. Jak pech to pech…
Ostatecznie jednak Silke znalazła plecak w miejscu pierwszego postoju i wszystko się dobrze skończyło, a my podziwialiśmy zachód słońca i nastanie nocy przy ognisku i pysznej kolacji 🙂