- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Dzisiejszego poranka postanowiliśmy jeszcze raz dać szansę The Prom, a konkretnie atrakcjom, których nie zdążyliśmy zwiedzić wczoraj. Big Drift i Cotty Beach. Już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską, ale ściana deszczu zmierzająca w naszym kierunku od strony oceanu odstraszyła nas skutecznie. Po 400 metrach spaceru wracaliśmy szybko do auta… Ten dystans wystarczył jednak, by zobaczyć pięknego wollaroo, który nic sobie nie robił z naszej obecności i konsumował w najlepsze śniadanko.
Teraz czekało nas ok. 6-7 godzin w samochodzie, gdyż musieliśmy się przedostać ponad 400 kilometrów, za Melbourne, do 12 Apostołów. Trasa się dłuży, zwłaszcza przy Melbourne, bo miasto jest duże. Niemal 5 milionów mieszkańców jest rozlokowanych na prawie 10 tys. km kw., więc jest sporo powierzchni do przejechania.
Za Melbourne zjeżdżamy w kierunku Great Ocean Road. Prawie 250 km trasy ciągnącej się malowniczo wzdłuż Oceanu Południowego, to największy na świecie pomnik ofiar wojny. Droga została zbudowana w latach 1919-1932 przez żołnierzy, którzy wrócili z I Wojny Światowej, w hołdzie ich poległym kolegom, i jest oszałamiająca. Urywające się klify, wzburzone morze, białe bałwany i turkus morza.
Na miejsce docieramy ok. 17.00. Na przywitanie mis koala na eukaliptusie, który jest stałym mieszkańcem tego resortu. Teraz to Mamy naprawdę mogą zdjąć go z listy, albowiem wcześniej próbowaliśmy zrobić koalę z wombata, a szary tył chyba koali, który Łukasz widział dziś na wyjeździe z parku się nie liczy. Nasz miś śpi sobie wtulony w drzewo, najpewniej trawiąc nadmiar eukaliptusa z liści 🙂
Chwila odpoczynku, obiad i jedziemy w kierunku 12 Apostołów. Visitor Centre jest już zamknięte, ale spektakl zachodzącego słońca dopiero się zaczyna. 12 Apostołów to spektakularne formacje skalne zbudowane z kruchego piaskowca, których tak naprawdę nie jest już 12. Przy tak silnym wietrze procesy erozyjne szybko postępują, a wody Oceanu Południowego dopełniają dzieła zniszczenia. Niemniej jednak póki co widok jest obłędny. Słońce operuje już nisko i pięknie oświetla żółto-pomarańczowe skały. Szukamy pingwinów, ale znajdujemy tylko tablice informujące o jadowitych wężach.
Spacerujemy jeszcze chwilę przy 12 Apostołach, ale chwilę potem jedziemy w kierunku Schodów Gibbsona. Mamy nadzieję zejść nimi na plażę, ale coś się skała urwała niedawno i schody zamknięto dla turystów. Podziwiamy więc plażę z wysoka, w sumie ciesząc się, że nie ma pingwinów, bo inaczej byłoby szkoda. Jutro spróbujemy znowu je znaleźć, ale już w innym miejscu 🙂