- W krainie Oz czyli mocne przywitanie z północną Australią
- Kakadu National Park
- Litchfield National Park
- W kierunku Alice Springs! „Where the f*** is Alice?”
- Banka Banka via Mataranka
- Przecinając Zwrotnik Koziorożca
- Alice Springs czyli geograficzny środek Australii
- Uluru – święte miejsce Aborygenów
- King’s Canyon czyli szczęka w dół
- Mamuśki w Sydney
- Odkrywamy tajemnice Sydney
- Witamy w Górach Błękitnych
- Góry Błękitne
- Grand Pacific Drive
- Wallaby, Wallaroo, Kangaroo
- Święto Niepodległości na Górze Kościuszki
- Lake Entrances
- Wilsons Promontory National Park
- Przez Great Ocean Road do 12 Apostołów
- 12 Apostołów i inne cuda …
- Na koniec Melbourne
- Pożegnanie z Australią czyli porady praktyczne
Dzisiejszy dzień w zamierzeniu był głównie wycieczką samochodową. Do pokonania prawie 400 km, z czego ostatnie 180 km w typowo górskich warunkach. Zrobiliśmy sobie jednak kilka postojów, by rozprostować nogi.
Pierwszy w Lake Conjola, jeziorze, przy którym spędziliśmy noc. Jeziorko piękne, tylko tras spacerowych nie ma, bo wszystko co wzdłuż wody jest w rękach prywatnych. A że Australijczycy potrafią powitać shotgunem gości, którzy przez przypadek wtargną na ich prywatną posiadłość, to woleliśmy nie ryzykować.
Kolejny pit-stop w miejscowości Narooma, gdzie zafundowaliśmy sobie spacer po Mill Bay Boardwalk. Wybraliśmy to miejsce nie bez powodu, albowiem ponoć często tam wylegują się foki. Tym razem jednak fok nie było. W zatoce pływały meduzy, ryby, a po dnie pełzały jeżowce, natomiast przy brzegu rybacy patroszyli ryby. A wokół nich mnóstwo wszelakiego ptactwa. Pelikany, mewy, kormorany. Wszystkie czekały na resztki z pańskiego stołu. Niektóre się doczekały, a o wszystkie toczyła się zażarta bitwa. Zafascynowani oglądaliśmy ten spektakl, ale trzeba było jechać dalej …
W miejscowości Bega, ostatniej względnej cywilizacji przed Snowy Mountains, robimy zakupy, tankujemy auto oraz jemy obiad. Wszyscy jesteśmy głodni jak cholera, a w takich warunkach najlepiej smakuje McDonalds.
Ostatnie 100 km trasy to spektakularna Alpine Way, która wije się zakrętami, które cieszą Fibaka jak dziecko. To również fantastycznie ciemnogranatowe chmury nisko zawieszone nad słomianym australijskim pustkowiem, a także spotkania z wallaby, wallaroo i kangaroo. Mamy zachwycone, gdyż na „liście do zobaczenia” zostały tylko koala i Aborygeni. Na mojego węża prychają i kręcą nosem, sugerując, że to ich lista, więc niech wąż będzie na mojej osobistej liście.
Ok. 18.00 dojeżdżamy do Habitat Chalet, gdzie spędzimy dwie noce. To miejsce, z którego zamierzamy zdobyć szczyt Góry Kościuszki. O ile góra nam na to pozwoli 🙂
Komentarze (3)
Coś dla mnie. Patroszyli ryby. Jakieś fajne?
Oj byłbyś zadowolony. Pewnie stalbys tam razem z pelikanami, mewami oraz kormoranami i czekał na swój kąsek ?
Czerwone 🙂