- Namaste Nepal
- Kathmandu – miasto Buddy o hinduskich oczach
- Krętymi drogami Nepalu
- Himalajskie góry bez zboczy
- Dla jednych to już góry, dla innych zaledwie wzgórza.
- Trek z widokiem na Manaslu
- Pisang czyli u podnóży gór wysokich
- Manang czyli ostatni przyczółek cywilizacji
- Aklimatyzacja w Manang
- Droga Mleczna w Himalajach
- Ostatni sprawdzian przed jutrem …
- Przełęcz Thorung La
- Mustang i dwie godziny strachu
- Walka w błocie
- Śladami Hajzera i Kukuczki do Ghorepani
- Wschód słońca nad Annapurną
- W paszczę tygrysa bengalskiego …
- Przyczajony nosorożec, ukryty tygrys
- Trek wokół Annapurny – podsumowanie i drobne porady
- Nepal 2019 – porady praktyczne
Dzisiejszy dzień można w zasadzie podsumować bardzo krótko. 24 kilometry i 1300 metrów w dół, w błocie i deszczu, po drogach rozwieszonych na wysokości, gdzie autobusem przejeżdżają tylko ci, co mają „grandes cojones” 🙂
Opuściliśmy bardzo przytulny Annapurna Guest House w Kalopani ok. 8.30. Dhaulagiri nie chciało nam się pokazać, tak głęboko skryło się za chmurami. Niebo zresztą było całkowicie zasnute, przy czym prawa strona to ciemnoszara jednolita zasłona, lewa to spektakularne cumulusy. Zza nich od czasu do czasu prześwitywały szczyty z pasma Niligiri.
Całość dzisiejszej wędrówki przebiegała po drodze. Jeszcze siedem lat temu z Tatopani do Muktinath prowadził wyłącznie szlak pieszy, ale wraz ze wzrostem popularności Annapurny i trekkingu wokół jej masywu, buduje się drogi. Naturalnie budowanie się jeszcze nie zakończyło. Droga ziemna, cały czas narażona jest na osunięcia ziemi, zwłaszcza w okresie monsunu, który zwyczajnie podmywa miękkie podłoże. Miałam rację, by wysiąść w Kalopani. Droga do Ghansy by mnie wykończyła psychicznie, a to dopiero początek, bo wąwóz Kalighandaki Gorge wciąż przed nami.
W Ghansa niespodzianka. Z autobusu, który nas minął wysiada Kasia i Jarek. Kasi droga się podobała, Jarkowi mniej. Jak widać, zależy co kto lubi 🙂
Dalej idziemy już razem. W wąwozie Kalighandaki Gorge, Arjun opowiada historię autobusu i jego 40 pasażerów, którzy trzy lata temu spadli w największy w Nepalu wąwóz. Naganiacz z mijającego nas autobusu próbuje nas przekonać, byśmy wsiedli do niego, ale zdecydowanie odmawiamy, a on się uśmiecha znacząco.
Najgorsze jest jednak błoto. O różnej konsystencji i głębokości, wymusza cały czas zmianę trajektorii chodu. Jeepy, autobusy i traktory nie ułatwiają, bo pojawiają się na drodze zazwyczaj w najmniej odpowiednim momencie, kiedy w zasadzie jedyną drogą ucieczki jest skok w przepaść. Miejsce to generuje nie tylko ryzyko poślizgnięcia i wpadnięcia w przepaść. Z góry spadają kamienie. Jeden spadł może metr od nas, i było to kwestią sekund, żebyśmy znaleźli się na jego torze lotu. W zestawieniu z obserwowaną na żywo lawiną kamienną na przeciwnym zboczu, natura pokazuje nam, że potrafi być wroga i niebezpieczna.
Po około 8 wspólnych kilometrach robimy postój na lunch. Zupa pomidorowa jak zwykle się sprawdza, a cola i chipsy choć zbyteczne, ale są potrzebne tu i teraz 🙂
Ok. 16 dochodzimy do Tatopani, położonego na 1190 m n.p.m. Jest wyraźnie cieplej, choć monsun najwyraźniej niewiele robi sobie z faktu, że 6 dni temu powinien już odejść. Ciagle pada …
Po kolacji wpadają Kasia z Jarkiem na pogaduchy. A jutro ? Zobaczymy, bo opcje są przynajmniej dwie 🙂
Mamo Jadziu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin ❤️