- Namaste Nepal
- Kathmandu – miasto Buddy o hinduskich oczach
- Krętymi drogami Nepalu
- Himalajskie góry bez zboczy
- Dla jednych to już góry, dla innych zaledwie wzgórza.
- Trek z widokiem na Manaslu
- Pisang czyli u podnóży gór wysokich
- Manang czyli ostatni przyczółek cywilizacji
- Aklimatyzacja w Manang
- Droga Mleczna w Himalajach
- Ostatni sprawdzian przed jutrem …
- Przełęcz Thorung La
- Mustang i dwie godziny strachu
- Walka w błocie
- Śladami Hajzera i Kukuczki do Ghorepani
- Wschód słońca nad Annapurną
- W paszczę tygrysa bengalskiego …
- Przyczajony nosorożec, ukryty tygrys
- Trek wokół Annapurny
- Nepal 2019 – porady praktyczne
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie, bo o 04.50. Godzinę później spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem Arjunem i jego bratem Utomem, który przez kolejne dwa tygodnie będzie naszym porterem. Taksówką podjechaliśmy na dworzec, skąd kolorowy autobus miał nas zabrać do Bhulbhule.
Od rana leje, więc w sumie dobrze się składa, że 7 godzin spędzimy w autobusie.
Naturalnie azjatyckie środki transportu nie są skrojone na europejskie rozmiary (a wciąż nie jesteśmy wielkimi Norwegami), więc Łukasz zapewne będzie się męczył trzymając kolanka ściśnięte niczym dziewica 🙂
Ruszamy o 07.00. Wszystkie relacje, które przeczytaliśmy o drodze do Bhulbhule wspominały, że długo wyjeżdża się z Kathmandu. I faktycznie, zajmuje nam to ponad godzinę. Bynajmniej nie dlatego, że są korki na ulicach. Zwyczajnie jedziemy autobusem dla lokalesów, więc kierowca i jego pomagier stojący w drzwiach ( chyba również brat porównując rysy twarzy), które się nigdy nie zamykają, zatrzymują się w każdym miejscu, gdzie możliwe jest „złapanie” pasażera.
Droga na wyjeździe z nepalskiej stolicy od razu pnie się w górę. Na dzień dobry więc witamy się z „autostradą” na prawie dwa samochody (ale nie na dwa autobusy), której niezabezpieczona krawędź kończy się urwiskiem. A my jedziemy od zewnętrznej, więc od samego początku przestaje mi się podobać ten transfer. Jak pomyślę, że w tym stresie mam spędzić kolejne min. 6 godzin, to nawet myśl o zobaczeniu Annapurny nie przywraca mi spokoju ducha. Na szczęście, to jedyny taki fragment przez długi czas. Owszem, później są ekspozycje, ale my zdecydowaną większość drogi pokonujemy od wewnętrznej strony drogi, a więc pozornie bezpieczniejszej.
To wcale nie oznacza, że nasze bezpieczeństwo się nagle poprawiło. Modna fryzura na szoguna, kolczyki w uszach i koszula w kratę nie czynią z naszego kierowcy mistrza kierownicy. Choć patrząc na styl jazdy to ewidentnie brakuje tylko napisu na autobusie – „król szosy”. Wyprzedzanie pod górę na zakręcie jest przecież możliwe, jeśli wystarczająco długo trzyma się rękę na klaksonie, rozmowy przez telefon w warunkach, w których przydałyby się trzy ręce czy przeciążanie autobusu nadwyżką pasażerów to tylko kilka z grzechów motoryzacyjnych naszego „Szybkiego Lopeza”. To cud, że przy takiej jeździe tylko raz naprawiali autobus i tylko raz zmieniali koło.
Podczas jazdy robimy kilka postojów, co dla mojego pęcherza jest niesamowitą ulgą. W trakcie lunchu rozmawiamy z nowo poznanym Brazylijczykiem (jedynym białym w autobusie), który tak jak my zdecydował się na trek wokół Annapurny. Plan miał inny – bazę pod Everestem – ale od piątku przestały latać samoloty z i do Lukli z uwagi na pogarszające się warunki pogodowe, i już dzisiaj jest ponad 300 osób, które próbują stamtąd wyjechać. Pod tym względem Annapurna jest bardziej przewidywalna, bo autobusy z i do Pokhary kursują kilka razy dziennie. Oczywiście pod warunkiem, że jakaś lawina błotna nie zabierze ze sobą strategicznego kawałka drogi.
Do Khudi, ostatniej miejscowości przed Bhulbhule, dojeżdżamy ok. 16.00, czyli po 9 godzinach od wejścia na pokład różowego wesołego autobusu. Tam wysiadamy. Całe szczęście, albowiem moje nerwy nie wytrzymałyby dłużej tej drogi. Był moment, w którym byłam pewna, że za chwilę runiemy w przepaść, dlatego pospiesznie zmieniłam miejsce w autobusie. Zamiast siedzieć przy oknie na zewnętrznej, przesiadłam się pod okno od wewnętrznej. Nie powiem, załoga autobusu dobrze się bawiła patrząc na mój stres. Zresztą nie tylko załoga. Rozbawienie na twarzy Łukasza również nie pozostawiło wątpliwości, że rozbawiła go ta sytuacja ?
Rozpoczynamy trekking do Bhulbhule, po drodze kupując smażone donaty, które zaspokajają pierwszy głód. I colę, bo płynów i cukru potrzebujemy po tych drogowych doświadczeniach. To znaczy ja potrzebuję.
Już się rozkręcamy w trekkingu, gdy nagle słyszę znajomy klakson. O nie! To nasz autobus, który postanowił jednak jechać do Bhulbhule. Kierowca z uśmiechem zaprasza do środka. Jestem jedyna, która chce dalej iść a nie jechać, więc przy czterech osobach przegrywam to rozdanie. Na szczęście droga była krótka i nie oferowała już takich emocji.
Ruszamy przed siebie. Czeka nas godzinne dojście do Ngadi, gdzie mamy zostać na noc. Spotykamy po drodze miłą panią, które oferuje swoje pokoje, ale domyślamy się, że będziemy nocować u kuzyna szwagra Arjuna, stryjecznego bratanka czy innego pociotka z rodziny. Bo tak to tu funkcjonuje. Każdy ciągnie do swojego i najlepiej angażując po drodze wszystkich krewnych z rodziny. I ja osobiście nie mam z tym problemu, zwłaszcza że Holidays Trekkers jest bardzo zadbanym miejscem, oferującym dobre jedzenie, czyste pokoje, darmowe wifi i ciepły prysznic. I jest piękny ogród, w którym można podziwiać surfinie w ich naturalnym środowisku 🙂
Komentarze (5)
Spokojnie teraz kilka dni luz. Tylko wędrowanie fakt że coraz wyżej ale … jak idziecie na przełęcz Thorung La chyba tak się to pisze to ostatniego dnia.. trochę dostaniecie w kości. Potem ew jeżeli lecicie z Jomsson do Pokhara to lot trwa coś 0,5h czy 1h ale emocji starczy na kilka lotów, chyba że nie wieje. Jak macie wybór to Upper Manang lepsze widoki zapewnia ale to już wasi opiekunowie zdecydują gdzie będziecie nocować. Może mają 3 wodę po kisielu tam? Fajnie że wifi jest jest co czytać.
W planach jest oczywiście wejscie na Thorung La, bo jakoś trzeba się przedostać do Pokhary. Nie lecimy z Jomson do Pokhary, tylko schodzimy przez Gorephani. W Manang mamy dwie noce, z czego jeden dzień na rest. Jeśli będziemy chcieli, możemy wówczas podejść na jezioro Tilicho. Fibak dziś się broni, ale myśle że uda mi się go przekonać 🙂
Spokojnie teraz kilka dni luz. Tylko wędrowanie fakt że coraz wyżej ale … jak idziecie na przełęcz Thorung La chyba tak się to pisze to ostatniego dnia.. trochę dostaniecie w kości. Potem ew jeżeli lecicie z Jomsson do Pokhara to lot trwa coś 0,5h czy 1h ale emocji starczy na kilka lotów, chyba że nie wieje. Jak macie wybór to Upper Manang lepsze widoki zapewnia ale to już wasi opiekunowie zdecydują gdzie będziecie nocować. Może mają 3 wodę po kisielu tam? Fajnie że wifi jest jest co czytać.
Jeszcze nie raz spotkacie ” rajdowca”, który patrzy prosto w oczy losowi i śmieje się. Małgosiu, w takich razach, najlepiej jechać na leżąco z poduszką na głowie :))))))
Jeszcze nie raz spotkacie ” rajdowca”, który patrzy prosto w oczy losowi i śmieje się. Małgosiu, w takich razach, najlepiej jechać na leżąco z poduszką na głowie :))))))