- Namaste Nepal
- Kathmandu – miasto Buddy o hinduskich oczach
- Krętymi drogami Nepalu
- Himalajskie góry bez zboczy
- Dla jednych to już góry, dla innych zaledwie wzgórza.
- Trek z widokiem na Manaslu
- Pisang czyli u podnóży gór wysokich
- Manang czyli ostatni przyczółek cywilizacji
- Aklimatyzacja w Manang
- Droga Mleczna w Himalajach
- Ostatni sprawdzian przed jutrem …
- Przełęcz Thorung La
- Mustang i dwie godziny strachu
- Walka w błocie
- Śladami Hajzera i Kukuczki do Ghorepani
- Wschód słońca nad Annapurną
- W paszczę tygrysa bengalskiego …
- Przyczajony nosorożec, ukryty tygrys
- Trek wokół Annapurny
- Nepal 2019 – porady praktyczne
Dzisiaj znów w górę. Czeka nas podejście do Sikha, wioski leżącej w połowie drogi pomiędzy Tatopani i Gorephani, które jest naszą destynacją. Alternatywą był zjazd do Pokhary, jeśli dręczący mnie od 3 dni ból kości zębów by nie ustąpił. Lokalne antybiotyki okazały się działać najlepiej na lokalne zachorowania, więc dziś czuje się o niebo lepiej i jestem gotowa na ponowne zdobywanie wysokości.
Szlak nie jest ani trudny, ani długi, bo zaledwie ok 900 metrów przewyższenia, ale słońce nam nie ułatwia. Idziemy w warunkach tropikalnych, mijając po drodze rozliczne wioski, w których każdy sklep oferuje na pewno Coca-Colę i Tuborga.
Pierwsze 350 metrów zdobywamy bardzo szybko, bo kamienne schody prowadzą ostro w górę. A kamień jest tu niesamowity. Srebrny, jakby księżycowy. Choć nie jestem geologiem, to chyba zasługa kwarcu, którego jest tu na potęgę. Srebrzą się nasze buty i szlak pod nimi.
Później, droga się nieco wypłaszcza, więc wysokość się zdobywa zdecydowanie wolniej.
W trakcie drogi, Arjun, chcąc się najprawdopodobniej zrehabilitować za wczorajsze faux-pas, kupuje ogórka do spróbowania. Ogórek brzmi wprawdzie znajomo i mało egzotycznie, ale jego rozmiar robił wrażenie. Był bowiem wielkości przerośniętej cukinii, a biały jak melon. I smakował wybornie 🙂 A skoro jesteśmy już przy walorach smakowych, to w dalszej części drogi zatrzymał nas zapach. Spojrzeliśmy na siebie, sądząc, że zmysły oszukują nas oboje. Ale nie! Oczom ukazała się rozległa plantacji konopii indyjskiej. Arjun potwierdził to z taką obojętnością, jakby to była normalna rzecz tutaj. A może właśnie tak jest …
Po niespełna 4 godzinach docieramy do wioski Sikha, gdzie lokujemy się w hotelu o nazwie Monalisa. Wymalowane na fasadzie „wifi” i „hot shower” pewnie znów będą tylko pustymi sloganami, ale zobaczymy. Nadzieja umiera ostatnia 🙂
Lunch, pranie, prysznic i jesteśmy gotowi na spotkanie z Kasią i Jarkiem 🙂
Czas umiliła nam modliszka, tęcza podczas ulewnego deszczu i … piwo 🙂
Komentarze (1)
Piwo najważniejsze, bo odwodnienie to rzecz straszna. Piwo jakie tam mają ale mają, pijalne.