Jednym z dwóch niepodważalnych punktów do zwiedzenia podczas naszej dwutygodniowej podróży po Danii jest Skagen, a w zasadzie Grenen. To takie miejsce, gdzie fale Bałtyku schodzą się z falami Morza Północnego i gdzie łączą się dwa mityczne potwory: Skagerrak i Kattegat. To też miejsce, gdzie ubóstwiany przez żeńskie fanki „Wikingów” Ragnar Lodbrok spotykał znienawidzonego jarla Haraldsona. Kto nie oglądał jeszcze tego serialu, to naprawdę polecamy.
Zanim jednak docieramy na północny kraniec kontynentalnej Danii, robimy przystanek w Spottrup Borg. Jest tam położony doskonale zachowany średniowieczny zamek, którego początki sięgają początków XVI wieku. Jego usytuowanie jest wręcz książkowe. Otoczony wałem i fosą, sprawia wrażenie jakby nie zachęcał do odwiedzin. Nam i tak nie było to dane, albowiem obiekt otwarty jest dla zwiedzających do (sic!) 31 października 🙂 Przespacerowaliśmy się jednak alejkami pięknego ogrodu, który wyprowadza do głównego wejścia na zamek, dziś już zabitego na cztery spusty. Mniej piękna od zamku była pogoda, albowiem podczas tego 15 minutowego spaceru zlało nas tak, że sztormiaki i kalosze ledwo dały radę. Terriery przyjęły na sierść taką dawkę wody, że można było je wyżymać. Ciepła kawa, smaczne ciacho i jedziemy dalej.
250 km dzielące zamek w Spottrup od przylądka Skagen to kawałek Danii, który mieliśmy okazje poobserwować zza okna kampera. Zielone pastwiska, nadmorskie kurorty, portowe miasteczka lub drogi, które trudno byłoby pomylić z kierunkiem na Bolimów. Wszystko w kolorach pięknej jesieni.
W końcu jednak dojeżdżamy tam, skąd dalej się już nie da. Najbardziej wysunięty na północ skrawek Danii. Zabieramy terriery i idziemy piaszczysta plażą, na której … witają nas dwa bunkry. Na jednym z nich, ktoś żartobliwie napisał „zimmer frei”, ale chętnych jakby brak 🙂
1300 metrów dalej dochodzimy do miejsca, w którym dzieje się absolutna magia. Ponieważ wody obu cieśnin mają różną gęstość, nie mieszają się ze sobą, a przez to sprawiają wrażenie jakby się na siebie nakładały, a wręcz walczyły ze sobą. Staliśmy chwilę jak zahipnotyzowani obserwując to zjawisko. Nie powiem, liczyłam na efekt kolorystyczny (Bałtyk miał być turkusowy, Morze Północne granatowe), ale chyba zbyt mocno wiało i zbyt dużo było chmur na niebie, by dało się go uzyskać. Jutro pogoda ma się poprawić, więc planujemy wrócić w to magiczne miejsce na wschód słońca … 🙂
Tymczasem odpoczywamy na specjalnie przygotowanym dla kamperów darmowym parkingu. Nasza kolejna refleksja – Dania jest BARDZO przyjazna kamperowaniu. Co i rusz na trasie widzieliśmy miejsca na krótsze lub dłuższe postoje. Takie kompletnie na dziko (choć legalnie) i takie z infrastrukturą dookoła. W końcu hygge to nie tylko modny slogan, to element życia Duńczyków, wpisany chyba w ich DNA. Póki co, podróżując dość sporym kamperem, nie natrafiamy na żadne problemy.