Pomysł na dzisiejszy dzień był prosty – bunkry i plaże w każdej postaci. Zaczynamy od Tirpitz Muzeum. Nazwa muzeum nieprzypadkowa, albowiem wzięła się od niemieckiego pancernika Tirpitz, największego – większego nawet od Bismarcka – jakiego kiedykolwiek wyprodukowały Niemcy. Sama konstrukcja bunkra Tirpitz tworzona dla jednej z największych baterii artyleryjskich Wału Atlantyckiego nie została nigdy ukończona, a w 3,5 metrowych murach nigdy nie stanęło działo mogące przenosić pociski na 55 km. Bunkier jest otwarty dla zwiedzających i naprawdę robi wrażenie, nie tylko dlatego, że na drzwiach wejściowych wisi karteczka informująca, że wchodzi się na własne ryzyko. W kompleksie muzealnym, oprócz tego, funkcjonują cztery niezależne wystawy ukazujące historię regionu od epoki lodowcowej przez opokę bursztynową do II Wojny Światowej, w której to Dania była raczej przychylna Niemcom. Dziś zdaje się, że się tego wstydzą.
Dalej jedziemy do Hvide Strande, jednej z popularniejszych plaż na zachodnim wybrzeżu. Ponoć można tu chodzić na spacery z psami lub surfować, więc … wybraliśmy spacer z psami. Szeroka plaża prowadząca do północnego cypelka – po drugiej stronie jest południowy 🙂 – w otoczeniu trzech gigantycznych turbin wiatrowych, to doskonałe miejsce dla Lumy i Fifi, by zrzuciły nieco presji z futrzastych tyłków i wybiegały się nieco po dwóch dniach siedzenia w kamperze. Oj widać było, jak bardzo było im to potrzebne 🙂 Doszliśmy na koniec molo. Woda na środku molo bynajmniej nie sugeruje, że betonowe molo przecieka, a dlatego, że fale rozbijające się z hukiem o kamienne umocnienia co i rusz się przez nie przelewają.
Kolejnym punktem programu są bunkry na plaży w Sondervig. W promieniu kilkuset metrów można zobaczyć ponad 50 betonowych bunkrów, z których wiele miało mieć funkcję inna niż obronną. Wielu z nich oryginalnie nie ukończono, widocznie wojna dla Niemców trwała zbyt krótko. Wyglądają jak wielkie cielska wielorybów wyrzucone na plażę, niektóre całkowicie odsłonięte, inne niemal całe przysypane piaskiem. Wszystkie jednak ubarwione kolorowymi grafitti.
Po plaży w Sondervig czas na … kolejną plażę. Na tę konkretną uwiodła nas zieleń traw pokrywająca niewysokie wydmy. Ten pas kilkunastu kilometrów wyglądał jak rozległy Hobbiton, z domkami pokrytymi strzechą, nieznacznie odróżniającymi się kolorem elewacji od kolorów wydm. Serio, brakowało tylko okrągłych drewnianych drzwi. Te wydmy to naturalny wał ochronny dla licznych zabudowań, albowiem pas ziemi od morza do fjordu w niektórych miejscach nie liczy więcej niż 200 metrów.
Tuż przed końcem krótkiego dnia jedziemy do Bovbjerg Fyr, czyli latarni morskiej. Czerwony kolor latarni w promieniach zachodzącego słońca wydaje się mienić złotem. Pobliskie klify ubrane w soczystą zieleń sprawiają, że moment i miejsce stają się magiczne. Nawet pobliski bunkier uruchomił wyobraźnię – Hitler oglądający niemieckie filmy dla dorosłych. Dopiero Luma szczekająca na duże psy, które są w rzeczywistości końmi, sprowadza nas na ziemię 🙂