Dzień zaczął się wyjątkowo wcześnie, gdyż w okolicy 2.00, kiedy to wyjechaliśmy z Natolina i ruszyliśmy w kierunku Zakopanego. Trasa Radom-Kielce-Kraków-Zakopane poszła dość sprawnie i o 6.30 meldujemy się na parkingu Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem. O 8.00 jesteśmy już w kolejce na Kasprowy, która pozwala nam dość szybko złapać wysokość 🙂
Zejście do Murowańca zajęło nam około godzinę. Piękna pogoda, wyratrakowany szlak, raczki na nogach. W schronisku ze smakiem zjadamy śniadanie. Fibak graniolę, ja owsiankę, Mirka jajecznicę z kiełbasą. Przepakowywujemy plecaki, zostawiamy depozyt i ruszamy na Krzyżne.
Plan był inny, bo mieliśmy wejść na Zadni Granat, ale że pogoda miała się zepsuć od jutra, postanawiamy złapać widoki na Krzyżnem. Początkowo szlak nie sprawiał trudności, a kiedy założyliśmy raki, było jeszcze lepiej. Radość w oczach Mirki nie miała granic.
Wychodzimy na Żółtą Turnię, którą trzeba obejść. Trawers mrozi krew w moich żyłach bo miejsca jest zaledwie na pół stopy, a poniżej tylko stromizna, i już wiem że czeka mnie podróż powrotna. Ale teraz jeszcze się tym nie przejmuję.
Żółta Turnia za nami. Schodzimy do Doliny Pańszczycy. Znów stromizna, ale na szczęście śnieg typu hamującego. I dobrze, bo za chwile lecę w dół mimo czekana i kijków. Zwisam na wyprostowanym prawym ręku trzymającym się kurczowo łopaty czekana. Mija chwila zanim się wyciągam z tej mało komfortowej pozycji. Schodzimy dalej. W okolicy Czerwonego Stawu robimy chwilę popasu. Cytrynowa płynna galaretka jako patent Przemka, kabanosy i orzechy nerkowca podnoszą poziom cukru i energii. Ruszamy dalej i …
… Mirka ma problem. Ścięgno w pachwinie, które na początku sprawiało wyłącznie dyskomfort, teraz boli jak cholera. Upadek tuż pod Kasprowym, który wyglądał niewinnie, mógł się do tego przyczynić. Kwietniowy topniejący śnieg, który oznacza nieuchronne zwycięstwo wiosny nad zimą, też nam nie pomaga. Zapadamy się niekiedy – jak to mówi Fibak – do granicy przyrodzenia 🙂
Idziemy jeszcze jakieś 100 metrów przewyższenia, ale w momencie w którym Mirka zapada się obiema nogami po bolące pachwiny, a Fibak ratuje ją z użyciem łopaty lawinowej, już wiemy, że na Krzyżne nie ma szans. Od Wielkiej Kopki zawracamy. Mimo moralnych rozterek, że Krzyżne, że przepiękna panorama, że jesteśmy tak blisko, to była dobra decyzja.
Mirka słabnie z minuty na minutę. Nogę, którą jeszcze przed chwilą podnosiła, teraz musi powłóczyć. A przed nami droga powrotna. Teoretycznie 55 minut z podejściem od Pańszczycy. Szlak wiedzie bardzo ostro pod górę, do tego stopnia, ze decydujemy się na chwilę trawersu w dół, by zmienić nieco stopień nachylenia stoku. Ja wychodzę już na górę, Mirka i Łukasz idą chwilę za mną. Już są na gorze, już witają się z gąską, po czym Mirka zjeżdża na dół, a Łukasz chwyta ja za rep sznur przyczepiony do plecaka i zjeżdża za nią, by ją jak najszybciej wyhamować. Na szczęście lądują w niecce, która ich zatrzymuje. Ale adrenalina już działa.
A to nie był koniec przygód. Śnieg na zachodniej ekspozycji szybko topnieje, w związku z czym nasze raki musiały sobie poradzić z teren mikstowym albo głębokimi dołami śnieżnymi. Co i rusz któreś z nas musiało sobie radzić z nieprzewidzianymi ruchami stóp i kolan, które zapadały się w głębokim śniegu. A na koniec wylądowałam w kosodrzewinie, z obiema nogami, które ugrzęzły pod korzeniami. Znów chwilę mi zajęło, z pomocą Łukasza, by się z tego wygrzebać, i na szczęście był to ostatni upadek tego dnia. Do Murowańca jakieś 50 metrów przewyższenia, które pokonujemy w ślimaczym tempie, gdyż Mirki noga już odmawia posłuszeństwa …
Dochodzimy do schroniska. Pomidorówka lub kwaśnica oraz piwko z sokiem pozwala nam dojść do siebie. Psychicznie i fizycznie. Konsultujemy kontuzje Mirki z różnymi specjalistami, którzy dają nadzieję, że po dniu odpoczynku ma szansę wrócić do żywych. Następnie meldujemy się w pokojach, spożywamy wiśniówkę w celach znieczulenia, dokonujemy oczyszczających ablucji i kontynuujemy wieczór na dole, konwersując w przerwach z Andrzejem i Alice, znajomymi od Rafałka 🙂