- Przygody w Dolinie Pańszczycy
- A w planach był Zadni Granat …
- Czas skończyć tę nierówną walkę …
- Zdradliwe Czerwone Wierchy
- Dzień po lekcji pokory w Tatrach Zachodnich
- Solo w Dolinie Chochołowskiej
- Klasyka Tatr Zachodnich – Grześ, Rakoń i Wołowiec
- Zielone zbocza Tatr Zachodnich
Wczorajszy wieczór w Chochołowskiej przyniósł dwie rzeczy. Pierwsza to olbrzymia burza i towarzysząca jej ulewa. W pewnej chwili myślałem ze za oknem trwa w najlepsze jakaś sesja fotograficzna, bo błysków było sporo. Nie słychać było początkowo żadnym wyładowań ani deszczu, te przyszły po chwili. Całość trwało może z 20 minut i zakończyło się tak samo jak zaczęło, a wiec nagle.
Druga kwestia, która mnie wczoraj spotkała to Pan „Snorek”, jak zwykliśmy nazywać osobników, którzy strasznie, ale to naprawdę niewyobrażalnie strasznie chrapią. Nawet włączony bardzo głośno audiobook nie był w stanie wyciszyć tych dźwięków. Całe szczęście, Panu Snorkowi zadzwonił po godzinie telefon, powodując, ze wybudził nie tylko siebie, ale i wszystkich w pokoju. Na całe szczęście reszta zasnęła szybko, choć już oczami wyobraźni widziałem te płaczące przez godziny dzieci. Udało się zasnąć rownież mnie, ale oczywiście z zatyczkami w uszach …obu, jakby ktoś dociekał.
Może i posiłki w schronisku w Dolinie Chochołowskiej są tańsze, niż te w Murowańcu, ale wielkość porcji śniadania naprawdę nie powaliła. Gdzie te porcje, do których tak się przyzwyczaiłem na śniadanie w Hali Gąsienicowej, które potrafią trzymać bardzo długo. Szczerze, to wolałbym zapłacić więcej i otrzymać porcje godna dorosłego mężczyzny, a nie jajeczniczke, po której to nawet moja żonka zamawiałaby dokładkę. Ja dokładki nie zamówiłem, tylko czym prędzej ruszyłem żółtym szlakiem w kierunku Grzesia.
Szlak od samego schroniska pnie się w górę, może nie jest to jakieś ostre podejście, ale 500 metrów przewyższenia trzeba zrobić na dzień dobry, nie ma przebacz. Moim zdaniem, nawet osoby które nie wypiły porannej kawy, spokojnie się rozbudza po drodze. Po wyjściu z granicy lasu, zaczynaja się widoki, czyli to co tygryski lubią najbardziej na górskich szlakach. Widać grań Czerwonych Wierchów, Kasprowy, Giewont, ośnieżone gdzie nie gdzie szczyty Tatr Wysokich, czy tez najwyższy szczyt Tatr Zachodnich – Starorobociański Wierch.
Po niespełna 1:20h melduje się na Grzesiu (1653 m n.p.m.), który po słowacku nazywa się Lućna. No mnie się to z Grzesiem w ogóle nie kojarzy, ale może nazwa szczytu w obu krajach ma zupełnie inną historię.
Z Grzesia doskonale widać już cel mojej dzisiejszej wycieczki, czyli Rakoń, Wołowiec oraz Rohacze. Dalsza cześć szlaku wiedzie granią, czyli raz lekko w dół, raz ostro pod górę. W końcu trzeba w jakiś sposób złapać wysokość Wołowca (2063 m n.p.m.), na szczycie którego zarządzam sobie lekki odpoczynek.
Podziwiam widoki, herbata już nalana, kabanosy w ręku i już chcę złapać pierwszy gryz oraz łyk, gdy zza niewielkiego wzniesienia wychodzi ona …kozica w całej krasie. Stoi jakieś 4-5 metrów ode mnie i bacznie się przygląda, co ja tu robię. Szybki rzut oka na paczkę kabanosów …ufff są z kurczaka a nie kozicy, wiec zemsta mi raczej nie grozi. Odkładam wszystko bardzo powoli i sięgam po aparat. I zaczyna się pozowanie kozicy przed obiektywem – a to fotka od przodu, a to z boku, a to może jak patrzę na pobliskie szczyty. A na koniec poproszę jeszcze takie, które świadczy ze jestem wyluzowana, bo to mój dom, czyli jak skubie trawkę. Niestety nie wymieniliśmy się danymi kontaktowymi, wiec zdjęcia posiadać będę tylko ja.
Po tym niespodziewanym spotkaniu muszę podjąć niełatwą decyzje co dalej robić. Chmury na niebie mówią głośno i wyraźnie, będzie lało i to raczej szybciej niż później.
Z wielkim bólem decyduje się na skrócenie trasy do Tetliakovej Chaty, poprzez szlak powrotny na Rakoń, a dalej przez Przełęcz Zabrat prosto w dół do schroniska.
Zdążyłem dojść i się wykopać kiedy ktoś na górze odkręcił kran i z nieba poleciało dużo wody.
Bardzo żałuje tego, iż nie zdecydowałem się jednak na wydłużenie szlaku przez Rohacze, bo deszcz popadał może z 30 minut. Z drugiej strony o ile mi wiadomo, to Rohacze nigdzie się nie wybierają, wiec następnym razem jak się tu pojawię lub co wole pojawimy, nadal bedą tu stały.
Dzisiejszy trekking dodał kolejny plus dla Tatr Zachodnich, jest tu naprawdę mało ludzi, nawet nie ma co porównywać do tłumów w Tatrach Wysokich. Nie mam pojęcia z czego to może wynikać, może z chęci zaliczenia od razu z marszu, najtrudniejszych polskich szlaków turystycznych, tak aby nie dać się nudzić chłopakom z TOPR. Nie wiem, ale fakt faktem turystów podczas dzisiejszego dnia mijałem sporadycznie.