Obudził nas pierwszy podczas tych wakacji deszcz. Na szczęście był bardzo przelotny, więc mogliśmy udać się na zwiedzanie Werony, jednakże przezorni i wyposażenie w parasolkę i płaszcze przeciwdeszczowe. Zwiedzania zaczęliśmy od domu Julii z Kapuletich, pod której balkonem wypowiedzieliśmy życzenia. Podobno mają się spełnić. Dalej improwizowaliśmy. Gubiliśmy się w wąskich uliczkach, by potem znajdować się na kolejnym placu. Przy każdym z nich funkcjonowały całkiem nieźle zorganizowane targi uliczne, malutkie sklepiki sprzedające wszystko za horrendalnie wysokie kwoty. Przy Koloseum, trzecim co do wielkości we Włoszech, wchłonęliśmy – jak na włoską kuchnię przystało – tureckiego kebapa z gołębim zapewne mięsem. W strugach deszczu wypiliśmy latte i zwiedziliśmy starożytną arenę olimpijską. Na Piazza delle Erbe prowadziliśmy się chwilę z polska wycieczką prowadzoną przez polskiego przewodnika o zdecydowanie włoskich manierach, rozkoszowaliśmy się panoramą miasta podziwianą z Torre dei Lambarti, zatrzymaliśmy się przy grobowcu Scaligherich, by znów zgubić się w uroczych uliczkach Werony. Oboje byliśmy wcześniej w Wenecji, razem, choć osobno, i oboje zgodnie doszliśmy do wniosku, że Werona podoba nam się zdecydowanie bardziej.
W lokalnym supermarkecie zrobiliśmy zakupy: włoskie makarony, oliwy, alkohole. Podjęliśmy kolejną próbę nadania kartek z Korsyki, ale ku naszej rozpaczy, będą musiały zostać wysłane z Lubljany. Resztką sił, Łukasz doniósł nasze zakupy na górę, ale potem raczyliśmy się piwem podziwiając jeszcze Weronę z góry, z tarasu widokowego na kempingu.
Wieczorem udaliśmy się do pobliskiej restauracji Madeira, gdzie zamówiliśmy naleśniki i piwo. Wieczór popsuł nam nieco telefon z Łodzi, ale co tam … co nas nie zabije, to nas wzmocni. Łukasz doprawił się prosciutto con melone, ja frytkami, a oboje kolejnym piwem. Zasnęliśmy wtuleni w siebie. Wprawdzie w nocy Łukasz musiał dopompować lichy włoski wyrób materaco-podobny, ale za to mieliśmy niepowtarzalną okazję być cichym słuchającym świadkiem gejowskiej miłości.