Cholera, że też na jednym Muscat Noir się nie skończyło. W efekcie nasze plany wyjazdowe spaliły na panewce. Śniadanie w porze lunchu, lunch w porze obiadu. Tego dnia otwarto basen w naszym ośrodku, nad którym z przyjemnością szczędziliśmy większość dnia. Wydawało nam się, że słońce nas omija przy próbach opalania się, niemniej jednak po powrocie do domku, dokładnie było widać jakie części ciała poddane były ekspozycji na słońce. Po obiedzie, na który podano kluchy z sosem – jak przystało na francuską kuchnię – poszliśmy do sklepu zrobić zakupy. Wszak jutro 1 maja, święto pracy, więc woleliśmy zabezpieczyć dodatkowe zapasy. Po powrocie, spacerowaliśmy po naszym rozległym ośrodku, gdzie akurat konsumował kolację autokar pełen krzykliwych Włochów. Dla naszych głów, zmęczonych wczorajszym alkoholem i dzisiejszym słońcem, tego było zbyt wiele. Wróciliśmy do naszego bungalowu, by po szybkiej herbatce z pomarańczą, oddać się w objęcia Morfeusza.
This post is part of a series called Korsyka 2008
Show More Posts