- Dolomity, przybywamy!
- Giro del Col Rosa
- Giro di Cianderou
- Tre Cime di Lavaredo
- Giro dei Tre Cime
- Lago di Braies i winnice doliny Isarco
- Finał wakacji z mocnym uderzeniem
Następnego dnia również musieliśmy modyfikować plany. Zwiedzanie Norymbergi odpadło ze względu na pogodę, Drezna, gdyż wszystkie kempingi były zajęte, a parkowanie kampera w środku miasta na noc jest zabronione. Ruszyliśmy więc w kierunku granicy, licząc na to, że znaleziony plac postojowy dla kamperów w okolicy Bastei będzie dostępny i będziemy mogli zatrzymać się w Szwajcarii Saksońskiej. Udało się!
Dojechaliśmy na tyle wcześnie, że zdążyliśmy pójść na spacer do Bastei, skalnej formacji stanowiącej największą atrakcję Parku Narodowego Szwajcarii Saskiej. Turystyka zaczęła się rozwijać w tym miejscu w końcówce XVIII wieku, tak wspaniałe jest to miejsce 🙂 Most, onegdaj drewniany, od XIX wieku wykonany z piaskowca, jest najbardziej charakterystycznym punktem i wspaniale wkomponowywuje się w skalną architekturę krajobrazu, który utworzył najlepszy architekt świata – natura! Krążyliśmy więc zakamarkami dawnego miasta, podziwiając z jednej strony Łabę i jej lewy brzeg, z drugiej strony liczne formacje skalne, do złudzenia przypominające nasze Góry Stołowe. Zwiedzanie było szybkie, albowiem chcieliśmy zdążyć przed deszczem. Teriery miały fajny 7km spacer, jakże potrzebny po tylu godzinach spędzonych na małej powierzchni kampera. Nam też przydało się rozprostowanie nóg, zwłaszcza że jutro kolejna część drogi powrotnej.
Poranek dnia następnego chcieliśmy jeszcze wykorzystać na spacer szlakami w Górach Połabskich, ale pogoda skutecznie nas wygoniła, więc włączyliśmy tryb „home mode” i pognaliśmy w kierunku granicy. Na samej granicy miła niespodzianka – spotkanie z Arkami, którzy jechali w kierunku na Ga-Pa 🙂 Ok. 12.30 ruszyliśmy do Łodzi po Młodego, który miał mieć wyścig kolarski w Natolinie dnia następnego. Droga była długa, skąpana w deszczu niemal cały czas, ale bezpieczna … do czasu parkowania przed domem dziadków Rafała, kiedy to rozpędzony turkusowy opel wjechał w tył naszego kampera, a potem uciekł. 7,5 metrowy pojazd skutecznie wyciągnął uderzenie, tak że my wyszliśmy z tego bez szwanku, niemniej tył kampera i garaż zostały mocno poturbowane. Nie złapałam za rękę, ale jakoś tak mi się kojarzy, że na ogół z miejsca zdarzenia uciekają tchórze lub pijacy. Jaka szkoda, że nie można podać numeru rejestracyjnego kierowcy. Wierzę jednak, że policja wykona swoją pracę.
Nic to, wakacje kończymy mocnym uderzeniem 🙂 Dolomity były wspaniałe, nawet jeśli musieliśmy w nie zainwestować nie tylko euro, ale czas jaki będzie potrzebny na papierologię i naprawę kampera. Czas spędzony ze sobą i z naszymi pieskami jest bezcenny. Widoki w trakcie trekkingów, zwłaszcza Tre Cime di Lavaredo, wpisały się na stałe na listę najpiękniejszych krajobrazów widzianych przez nas w życiu. Co więcej, na pewno tam wrócimy 🙂
Komentarze (2)
Fantastycznie że pomimo problemu na koniec wycieczki potraficie zachować pozytywne nastawienie. Wielu by pewnie taka głupia sytuacja wprowadziła z równowagi i przyćmiła wspomnienia ?
No cóż, to tylko samochód, choć wymarzony, ale wciąż samochód. A wspomnienia z podrózy pozostają w głowie na zawsze 😉