Psy nam wczoraj padły do tego stopnia, że nawet wieczorny spacer nie wywołał zwyczajowego entuzjazmu. No cóż, nikt nie przyjechał tu odpoczywać, nawet one 🙂
Dziś udało mi się przekonać Łukasza na kolejną 12-kilometrową pętelkę. Udało mi się, gdyż podczas wczorajszej drogi powrotnej zarzekał się, że następnego dnia tylko lajcik. I oczywiście, wszystko po to, by pieski odpoczęły przed punktem programu.
Prognoza pogody wygoniła nas dziś wcześniej, w związku z czym już przed 9 byliśmy na szlaku. Początkowo szliśmy asfaltem, szlak był bowiem współdzielony z rowerzystami. Monotonnie, pod górę, w lesie. Zaczęłam nawet narzekać do Fibaka, że miałam nadzieję na lepsze widoki, z czym Łukasz się zgodził. Nie powiem, droga była urokliwa, i las też był piękny, ale w Dolomity przyjechaliśmy dla widoków gór, a nie lasu 🙂 I tu – z perspektywy całości trekkingu – powinnam odszczekać 🙂
Po kolejnym zakosie, odsłoniła się piękna panorama na Cortinę, Monte Faloria, Monte Antelao, Col Druscie, a także, przy dzisiejszej widoczności, można było zobaczyć San Vito di Cadore. Staliśmy tam jak zaczarowani, nie wiedząc, że za kilkadziesiąt metrów dojdziemy do punktu widokowego – Panchina di Cianderou – który oferuje niczym nie przesłonięty widok na to wszystko. I ławeczkę, i stolik, przy którym, w takich oto okolicznościach przyrody, konsumujemy drugie śniadanie.
Dalej szlak trawersuje Crepe di Cianderou. Idziemy wąskimi ścieżkami, po prawo mając przepastne urwiska, a niekiedy kamieniste przepaście, w które w sumie można by się łatwo stoczyć mając za psa przewodnika Lumę, czyli Airedala z dynamitem w d., spacerującego szykiem przeciwtorpedowym. Ale nawet ten aspekt nie zakłóca naszego zachwytu wspaniałymi widokami. Oprócz znanego już nam Monte Cristallo, z daleka widzimy poszarpane wieże Col Rosa, góry, którą obchodziliśmy wczoraj. Muszę przyznać, że z tej perspektywy prezentuje się ona jeszcze wspanialej.
Po 9 km marszu dochodzimy do znanej nam z wczoraj przełęczy Posporcora, gdzie spotykamy polską grupę szykującą się na via ferratę Ettore Bovero. Nie mogłam już tak łatwo jak wczoraj zignorować ukłucia zazdrości. No nic Fibak, chciałeś zabrać psy, więc wciąż wisisz mi via ferraty w tym roku 🙂
Wejście najczęściej docenia się przy zejściu. Tak było z wczorajszym szlakiem wejściowym, który dziś pokonywaliśmy w odwrotnym kierunku. Ostro w górę może oznaczać zadyszkę – jak moja wczoraj – ale ostro w dół to katorga dla kolan i mięśni czworogłowych. Nie powiem, z ulgą powitaliśmy płaski teren jakieś 2 km dalej 🙂
Trekking był wspaniały. Pogoda nam dopisała, choć teraz to już na pewno czekamy na burzę. Psy ponownie padły, dlatego jutro domy im chwilkę odpocząć. Zrobimy na rowerach 8km odcinek, a potem ewakuujemy się w inne miejsce …