Dzisiaj opuszczamy nasz camping Olympia w pobliżu Cortiny, albowiem dalszy plan jest na Tre Cime. Najpierw jednak chcemy zobaczyć samą Cortinę d’Ampezzo, która jest stolicą sportów zimowych w Dolomitach. W końcu włoskie miasteczka mają swój urok, nawet jeśli to jest bardziej tyrolskie niż włoskie. Nasz plan jednak pali na panewce z bardzo prostego powodu. W Cortina nie ma parkingu dla kamperów, a ten który oferował miejsce większe, był w całości zastawiony przez samochody osobowe. Po kilku przejazdach przez miasto, topografię Cortiny mieliśmy w małym palcu. Udało nam się jedynie zatrzymać na chwilę, by wyciągnąć kasę z bankomatu i zrobić mini zakupy.
Jedziemy w kierunku Rifugio Auronzo, które jest przepustką do Tre Cime. Liczymy się z tym, że ponieważ to popularna destynacja z ograniczoną ilością miejsc parkingowych, może będziemy musieli zatrzymać się na dłużej w okolicy Lago di Misurina i poczekać, aż turyści zjadą z gór. Nie pomyliliśmy się. W południe nie ma szans na wjazd do schroniska. Autobusy pękają w szwach, przystanek autobusowy również. Na małym kawałku przestrzeni zatrzęsienie ludzi. A mamy środek tygodnia i okres powakacyjny. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co tu się dzieje w sezonie.
Dzień miał być z założenia restowy, dla psiuli, które wprawdzie świetnie dawały sobie radę przez ostatnie dwa dni, ale widzimy jak szybko nam padają ze zmęczenia. Zatem spacer wzdłuż jeziora, emeryckim pięknym szlakiem, wydaje się wspaniałym aktywnym odpoczynkiem. Jezioro jest piękne, otoczone górami z czterech stron, i oczywiście zabudowane hotelami oraz towarzyszącą im infrastrukturą.
U szczytu jeziora kolejka krzesełkowa na Col De Varda, która w ciągu 15 minut wynosi mnie na ponad 2,200 m n.p.m., skąd przepięknie widać Monte Cristallo oraz inne okoliczne masywy. Z uwagi na to, że Fibak pozostał na dole z naszymi terrierami – bez szans, by wwieźć je na górę krzesełkiem – nie zabawiam długo na szczycie. Po zjeździe na dół, doganiam ich już niemal u brzegu jeziora. Radość terierów, a zwłaszcza jednego, widoczna jest w postaci odciśniętych łap na moich getrach 🙂 A moją radość ze spotkania z nimi okazuję, wyciągając smaczki z plecaka!
W pobliskiej restauracji jemy obiad, by w okolicy 15 wyruszyć w kierunku Rifugio Auronzo. Samochody ciągną tylko w dół, więc wiemy, że znajdzie się miejsce dla nas na górze. Droga bardzo widokowa, ale kręta jak cholera, jak to w górach. Nie chcę jeszcze myśleć o zjedzie, bo to dopiero za 24 h, a może dłużej!
Tre Cime witają nas na wjeździe. Efekt jednak trochę taki jak przy Kirkjufell 🙂 Potężna ściana robi wrażenie, ale w niczym nie przypomina masywu tak doskonale znanego ze zdjęć Dolomitów. Chwila na rozpostarcie łap i kilka zdjęć, podczas gdy Łukasz serwuje kawę z widokiem na góry. Nic tylko siedzieć i podziwiać. Siedzieć jednak nie zamierzamy, bo został nam jeszcze kawałek dnia z piękną pogodą, której jutro nie jesteśmy pewni.
Wychodzimy więc na rekonesans w okolice schroniska. A tam, za winklem otwiera się widok na Monte Campadelle, Torre Siorpaes, ale przede wszystkim naszym oczom ukazują się Tre Cime: Cima Ovest, Cima Grande i Cima Piccola. Są wspaniałe. Wszystkie trzy. Majestatyczne, groźne i piękne. Skąpane w słońcu i absolutnie nie do zdobycia. Szlak w zasadzie trawersuje ich zbocza i na tym odcinku, do kościoła, jest szeroki jak droga do Morskiego Oka. Właściwy trekking wokół gór zostawiamy sobie na jutro, dziś tylko zbaczamy nieco z głównego szlaku, by dotrzeć na inny szczyt – Quota – z którego wspaniale widać dolinę i położoną w niej Cortinę.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w schronisku na piwo, które w tych okolicznościach przyrody smakuje wybornie. Podziwiamy cudy natury korzystając z ostatnich promieni słońca, podczas gdy chłód już dobiera się do naszych nóg. Wracamy zachwyceni miejscem, które wpada na listę Top10 naszych najpiękniejszych miejsc na świecie 🙂