- 78°13′24″N czyli północny koniec świata
- Pod białą kołdrą arktycznych gór
- Spieszmy się podziwiać lodowce, tak szybko topnieją …
- Eksploracja Arktyki i spotkanie z misiem polarnym
- Ostatnie podrygi na Spitsbergenie czyli psie zaprzęgi
- Koniec arktycznej gorączki
- Svalbard 2019 – porady praktyczne
Nasz ostatni dzień na Svalbardzie postanowiliśmy wykorzystać, przynajmniej w połowie, na psie zaprzęgi. Ok. 9.00 rano odebrała nas Sara, przedstawicielka Svalbard Husky, która zawiozła nas do siedziby firmy. Tam przebraliśmy się w kombinezony wiatro- i wodoodporne. Zastanawialiśmy się po co nam to, dopóki nie dojechaliśmy na miejsce. A tam, 115 psów rasy Alaskan Husky, rozlokowane na 4 „wyspach”. Zanim Sara zorganizowała nasze pojazdy, mieliśmy czas na przywitanie się z psami. A każdy z nich domaga się atencji, pieszczot, uwagi. Co oznacza, że każdy z nich skacze na Ciebie od przodu, od tylu, od boku. Piszczy, szczeka, warczy, cokolwiek co jest w stanie przykuć Twoją uwagę. Bo każdy z tych psów walczy o miejsce w zaprzęgu. Tak bardzo lubią biegać …
Nasz psi zespół to GoPro, Israel, Julie, Varg, Typhoon i Wonder. Suka i pies. Najsilniejsze na końcu, najmądrzejsze na przedzie. Dwie suki obok siebie zagryzłyby się na smierć, dwa psy co najwyżej by okazały poziom testosteronu. Psy do zaprzęgów, zaczyna się przygotowywać od 6 miesiąca życia, a gdy kończą rok są gotowe do komercyjnych biegów.
Ruszamy. Nasz pojazd przypomina gokart. Fibak prowadzi, ja siedzę wygodnie na ciepłym kocyku. Do czasu gdy dostaję błotem w twarz oraz w aparat. Po lewej góry z ośnieżonymi szczytami, po prawej góry z ośnieżonymi szczytami i jeziorka. Nad nami słoneczko przebijające się przez sino ciemne chmury, a w twarz wieje wiatr.
W połowie drogi zatrzymujemy się, a Sara opowiada nam o punkcie przeładunkowym węgla z kopalni numer 6 i 5. Dla nas zwykły blaszak, dla Sary to cudo svalbardzkiej architektury.
Wracamy. Fibak dalej prowadzi nasz pojazd, choć nie ukrywam, że kusi mnie nieco prowadzenie tego „quada” 🙂 Zatrzymujemy się na chwilę, by napoić pieski, który to moment wykorzystujemy na przejęcie prowadzenia. Jedziemy pod wiatr, więc zaczyna być nam bardzo zimno, szczególnie w ręce, które pilnie strzegą hamulców. Dojeżdżamy do wybiegu dla psów. Wyprzęgamy psy, które indywidualnie odprowadza się do boksów, żegnamy się z nimi.
Ta forma aktywności dostarczyła nam niewiarygodnych endorfin. Fakt, że zostaliśmy zaangażowani do przygotowania zaprzęgów poprzez zaprzęgnięcie i odprzęgniecie psów nadało dodatkowego smaczku. Nastąpiła interakcja, której siły nie byliśmy świadomi na samym początku. Zarówno Mirka, Łukasz jak i Michał totalnie oddali się psom. Nawet ja, która dzięki Bambusowi, panicznie bałam się psów o wielkości powyżej kolana, całkowicie oddałam się atmosferze psiej miłości. I prawie każde z nas znalazło swojego psa. Mirka Mirę, Łukasz Luka, ja Margaritę i tylko Michał pozostał bezpański 🙂
Po przebraniu się z całkowicie brudnych od błota i śladów psiej adoracji skafandrów, wychodzimy do miasta. Idziemy w kierunku jego granicy, gdzie można się jeszcze poruszać bez strzelby. Robimy zdjęcie przy znaku z misiem, który sugeruje, że dalej „ni dy rydy”. Dochodzi do nas Iwo, i po przystanku w stacji obserwacji ptaków, idziemy do muzeum polarnego.
Tam eksplorowaliśmy wyprawy polarne Nansena, Amundsena, Nobile. To wszystko dzieje się w latach 20-tych i 30-tych XX wieku, przy minimalnym sprzęcie i ograniczonej wiedzy. Tym większy szacunek dla panów z wielkimi jajami.
Następnie robimy drobne zakupy w sklepie i wracamy do hostelu na integracyjne rozmowy przy chilijskim gewustraminerze i irlandzkiej whisky.