Trekking górski w arktycznym klimacie rządzi się odmiennymi prawami. Tu wszystko jest możliwe, od gwałtownych zmian pogodowych zaczynając na zjedzeniu przez misia polarnego kończąc.
Dziś idziemy w góry. Góry tu nie są wysokie. Najwyższy szczyt Svalbardu liczy sobie niespełna 1800 metrów, ale zaczynają się z poziomu zero, więc nie ma różnicy dla przewyższenia. 1000 w górę to 1000 w górę. Jednak warunki, w których przychodzi zdobywać te szczyty potrafią złamać niejednego twardziela.
Nasz spacer zaczynamy około 9.00. Na początek przechodzimy przez rzekę, a właściwie rozliczne koryta rzeki, która płynie tedy w okresie letnim-letnim. Teraz sezon jest letnio-zimowy (na Svalbardzie są tylko dwie pory roku), bo zima już zaskoczyła „drogowców” i już jest na miejscu. Znawcy tematu twierdzą, że to oznacza wcześniejszą zimę dla naszej półkuli. Zobaczymy.
My tymczasem wkraczamy do krainy niedźwiedzia polarnego. Iwo niesie broń, co oznacza, że spotkanie go na szlaku nie jest wcale tak rzadkie jakby się mogło wydawać. Teoretycznie w granicach miasta go nie uświadczymy, ale rok temu dwie Norweżki przypłaciły zdrowiem i życiem (jedna się uratowała, druga została zabita i napoczęta) trekking na 500 metrową górę, pierwszą dostępną w mieście.
Niedźwiedź polarny jest największym drapieżnikiem na lądzie. Waży od 500 do 800 kg, a dorosłego człowieka potrafi zabić łapą. Jest niekwestionowanym królem tego regionu. Wszystko mu się podporządkowuje, łącznie ze svalbardzkim prawem. Nie można na niego polować, a każde zabicie niedźwiedzia uruchamia postępowanie wyjaśniające. I jeśli się okaże, że obrona własna oznaczała trzykrotny strzał to zwierzęcia ze 150 metrów, to taki delikwent jest w olbrzymich tarapatach.
Idąc każdy jest czujny, choć wypatrzenie białej włochatej kulki na białym śniegu może nastręczyć problemu i być nie lada wysiłkiem.
A tymczasem szlak jest jak w Kirgistanie. Ostro w górę, a w gratisie jest śnieg i lód. Zakładam raczki dla własnego komfortu, dzięki którym wychodzę – nie bez stresu – na grań pod Sarkofagen. Dalej trawersujemy jego zbocze aż wchodzimy na morenę, która wyprowadza nas na lodowiec Larsena. Na pierwszy rzut oka to zwykłe, choć rozległe, pole śnieżne, ale w miejscach gdzie śnieg się jeszcze nie osadził na dobre, pod stopami chrzęści lód. Do tej pory pogoda nam sprzyjała, tu zaczyna wiać. I nie mówimy tu o lekkim, ciepłym zefirku, a lodowatym wietrze, który unosi miliony małych , białych, lodowych szpilek i z ogromną siłą wbija nam je w każdy fragment odsłoniętej skóry. Wciąż jeszcze nakręceni na pierwszy arktyczny szczyt idziemy niewzruszeni tym wiatrem, co i rusz tylko wydobywając się ze śnieżnych dołów na głębokość minimum kolan. Lodowiec kończy się rzeką, która już zamarzła, więc można ją przejść, pokonując tylko różnice poziomów.
Przed finalnym podejściem na szczyt Trollsteinen robimy sobie przerwę na ciepłą herbatę i jakiś popas. To niewiarygodne jak szybko stygnie nam ciało rozgrzane ruchem. Po 5 minutach zamarzają mi palce u rąk, po 10 czuję zimno w nadmrożonym onegdaj na Krzyżnym dużym palcu u stopy. Za duże o dwa rozmiary rękawiczki Iwo i chemiczne podgrzewacze przywracają mi normalne krążenie w dłoniach. Idealnie sprawdziłyby się tu moje łapawice, ale najlepszy sprzęt nie da rady jeśli zostaje w domowej szufladzie, zresztą za namową męża. Idziemy w górę. Wiatr wywiewa cały śnieg na skraj zbocza, tworząc gigantyczne nawisy i odsłaniając ziemię i skałę skutą pierwszym lodem. W raczkach idzie się bezproblemowo. Jeszcze gdyby tak nie wiało, i mogłabym złapać normalnie oddech, byłoby miodowo.
Na sam szczyt prowadzi wąska grań. Po lewej stronie nawis śnieżny, po prawej strome zbocze. A na środku mój demon. I jak tu iść dalej. Pomocna dłoń Łukasza i naszego przewodnika pozwalają mi dojść do punktu, z którego możliwy jest już tylko odwrót. Na szczycie chwila dla reporterów. Chwila, bo baterie aparatami i telefonów siadają jedna po drugiej na tym mrozie potęgowanym przez wiatr.
Zejście w dół nie zajmuje nam długo. Osuwamy się dość sprawnie w głębokim śniegu, co niektórym sprawia dziecięcą frajdę. Na lodowcu tymczasem pogoda nagle się zmienia. Po słońcu, które nas wprowadziło na szczyt, nie ma śladu. Za to wiszą ciężkie granatowe chmury. Pierwszy przychodzi wiatr. Potem grad, na koniec śnieg. Idzie się ciężko, zwłaszcza że po naszych śladach w tamtą stronę nie zostało już nic i trzeba na nowo wytyczać ścieżkę i torować drogę. Ale pogoda jest cwana. Kiedy podejmujemy decyzje czy już iść na dół, czy pokusić się jeszcze o niedaleki szczyt Sarkofagen, wychodzi piękne słońce. Kusi nas ono oraz bliskość szczytu. Idziemy. Dochodzimy tam w około 20 minut. Po kilku zdjęciach rozpętuje się taka wichura, że niektórzy przytulają się do ziemi, by wiatr nie popchnął ich w stronę przepaści. Jestem pewna, że tutaj, wiatr dał z siebie wszystko tego dnia.
Teraz już schodzimy. Droga do domu zawsze się dłuży. Jeszcze tylko ten wredny trawers i lodowe zejście i jesteśmy bezpieczni. Trawers był wredny ale krótki, więc zanim się rozkręciłam w swoim utyskiwaniu na los, już się skończył. A zejście było raczej z tych straszniejszych w mojej głowie niż w rzeczywistości. Lód nieco odpuścił, Iwo rozpiął linę quasi poręczową, do tego raczki naprawdę fajnie trzymały, więc wszyscy daliśmy sobie radę z tym odcinkiem drogi.
Za nami pierwszy trekking w arktycznych warunkach. Ponad 850 metrów podejścia, dwa szczyty, jeden lodowiec, niemal cały wachlarz pogodowy. A na koniec zimne piwo w pobliskiej knajpce, które powoli ostudziło nasze rozgrzane z wysiłku i emocji ciała.
Komentarze (5)
Wygląda to … i śmieszno i straszno. Pustkowie, taka pustynia lodowa. Z tego co piszesz to tam raczej puchowe odzienie się przyda. Jakie tam temperatury? Jak się je odczuwa? Jak nie ma wiatru to i -15 nie jest groźne.
Klimat na Arktyce się zmienia. Zwierzęta szaleją, a lato staje się zimą. Niemniej, faktycznie, jak nie wieje, temperatura w granicach zera jest znośna, jak wieje, to nawet +5 dokucza.
Wygląda to … i śmieszno i straszno. Pustkowie, taka pustynia lodowa. Z tego co piszesz to tam raczej puchowe odzienie się przyda. Jakie tam temperatury? Jak się je odczuwa? Jak nie ma wiatru to i -15 nie jest groźne.
Bardzo piękne zdjęcia, a góry surowe, straszne i tylko tego misia bym wypatrywała, nie dla zaprzyjaźnienia się, broń Boże, tylko żeby móc zwiewać jak najdalej :))
Bardzo piękne zdjęcia, a góry surowe, straszne i tylko tego misia bym wypatrywała, nie dla zaprzyjaźnienia się, broń Boże, tylko żeby móc zwiewać jak najdalej :))