Dzisiejsze plany zweryfikował nam miś. Miś polarny. Przybłąkał się do stacji polarnej prowadzonej przez UAM, do której planowaliśmy trekking. W związku z tym Iwo nie zamierzał ryzykować naszego zdrowia lub życia. Z wielkim rozczarowaniem, ale i zrozumieniem przyjęliśmy te decyzję. Nie po to przeżyłam upadek ze skały, by rok później zostać rozszarpaną przez niedźwiedzia polarnego 🙂
Po śniadaniu, które uwidoczniło jak duży tłum osób nocował w hotelu Tulipan, jedynym miejscu gdzie na noc gromadzą się ludzie w Pyramidzie, ruszamy na spacer. Zaczynamy od pokazu filmu o Spitsbergenie w kinie. Stanisław Szubert z Nowosybirska przyjechał tu na kontrakt związany z uruchomieniem kina w Pyramidzie. Człowiek pasja. Na pozór nieśmiały i wycofany, ale gdy mowa o filmie, kinie czy projektorach z lat 80-tych przeobraża się w bestię. Ogień w jego oczach onieśmiela nas wszystkich. „Miejsce urodzenia” z 1987 roku to propagandowy film promujący potęgę ZSSR, której przyczółek widać właśnie tu, na Spitsbergenie. W końcu oni twierdzą, że przybyli tutaj przed Barentsem 🙂
Kolejnym punktem programu jest wejście na przełęcz pod górą Piramida, od której wzięła się nazwa miasta. To nie będzie zwykły trekking, bo szlak wiedzie galerią górniczą. To bardzo ostre 300 metrów w górę w drewnianym tunelu, które jest niezłym wyzwaniem wydolnościowym i kształtuje łydkę na Petera Sagana a pośladki na Jennifer Lopez. Podejście mocno dzieli grupę, w związku z czym już wiemy, że przełęcz jest poza zasięgiem całej grupy. Niemniej jesteśmy dumni z Eli, która dała radę, z siebie wszystko i wprawdzie jako ostatnia, ale weszła na taras widokowy i z właściwym sobie poczuciem humoru skomentowała swoje dokonanie. Zejście jest równie ostre, po luźnym kruszywie, częściowo wiedzie granią, gdzie po lewej stronie widać wyrwę ziemną, która w przeszłości ewidentnie była wykorzystywana do eksploatacji złóż węgla.
Ostatnie chwile w Pyramidzie spędzamy w hotelowym barze. Liczyliśmy na zimne piwo, ale to się skończyło, w związku z czym musimy się delektować eklerką i kawą. Łukasz, jak na odważnego mężczyznę przystało, próbuje również kielonek z drinkiem o nazwie „78 Równoleżnik”. 78 wskazuje również na zawartą moc alkoholu, niemniej Łukasz radzi z nim sobie doskonale. Dalej ruszamy autobusem do portu. Ten sam autobus wczoraj się zepsuł i trasę od portu musieliśmy pokonać z buta. Ok. 14.15 wchodzimy na pokład statku Polar Charter, gdzie niemalże od razu serwują nam lunch w formie chili con carne. A potem następuje obserwacja terenu …
Lodowiec Nordenskioldbreen w Adolfbukta jest absolutnie spektakularny. Jego niebieski kolor, który jest w istocie percepcyjną ułudą, fantastycznie konweniuje ze światłem słonecznym, roztaczającym się nad okolicznymi górami. Od czasu do czasu pomrukuje groźnie, z wielkim bukiem zrzucając z siebie … zaledwie śnieżny pył. Skipper na naszym statku opowiada nam nieco o tym jak powstają lodowce, jak rosną i się wycofują, co robią ze skałami, i jaki wpływ mają na klimat i naturę. Opowieść zostaje przerwana przez hasło … „miś”!
Faktycznie, na wybrzeżu pojawił się niedźwiedź polarny. Spokojnym krokiem przemierzał plażę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Był na tyle blisko, że widać go było gołym okiem, na tyle daleko, że nasze najlepsze obiektywy 300 mm nie uchwyciły nic więcej aniżeli białą futrzastą plamkę na arktycznym czarnoziemiu. Ale nawet z daleka było widać, że to góra mięśni, a w sezonie letnim gdzie ciężej o pokarm, góra agresywnych mięśni. Mijał po drodze renifery, ale albo ich nie wyczuł, albo uznał z góry, że nie ma z nimi szans. My widzieliśmy, również z daleka, arktyczne renifery. Małe, krępe, na chudziutkich nóżkach i z porożem, które zrzucają co roku.
Temperatura na zewnątrz spada, w związku z czym podejmujemy decyzje o ewakuacji do środka, gdzie przy Jamesonie z lodem z lodowca upływają nam kolejne godziny na statku. Dopływamy do Longyearbyen i meldujemy się w tym samym, górniczym hotelu 102. Przy piwie marki Isbjorn i wieczornych Polaków rozmowach upływają nam ostatnie godziny tego dnia.
Komentarze (6)
Każda pasje potrafi zniewolić, Stanisława Szuberta, Wasza i wielu jeszcze innych zapaleńców, ale jest to wspaniałe oderwanie się, czasami, od szarej rzeczywistości. Najcudowniej jest gdy pasja jest pracą, bo wtedy się nie p r a c u j e tylko smakuje.
Już tęsknię za Wami :))
Faktycznie, jeśli pasja jest prawdziwa, zniewala. I to jest w niej najcudowniejsze, bo dopasowujemy życie do niej i to nas czyni szczęśliwymi 🙂
Każda pasje potrafi zniewolić, Stanisława Szuberta, Wasza i wielu jeszcze innych zapaleńców, ale jest to wspaniałe oderwanie się, czasami, od szarej rzeczywistości. Najcudowniej jest gdy pasja jest pracą, bo wtedy się nie p r a c u j e tylko smakuje.
Już tęsknię za Wami :))
I nie tylko oko upolowalo misia.
Na szczęście miś był wyłącznie na znaku drogowym 😉
I nie tylko oko upolowalo misia.