Naszą podróż do najbardziej wysuniętego na północ zakątka świata zaczęliśmy wczoraj lotem do Oslo. Dolecieliśmy tak późno, że czas był tylko na kanapkę z gulaszem angielskim, umycie zębów i spanie. Żeby nie było, tradycji lotniskowej stało się zadość i półtora Jamesona poszło wcześniej na lotnisku, bo przecież nikt z własnej woli nie wchodzi do samolotu 🙂
Na wyspę Spitsbergen dolecieliśmy około południa. Samolot stanął na płycie maleńkiego lotniska, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, otoczyły nas góry przykryte świeżą czapą śniegu. Stanęliśmy w zachwycie i tylko głos rozsądku wydobywający się z ust członka svalbardzkiej obsługi lotniskowej skierował nas do środka. Na bagaże nie czekaliśmy długo, w związku z czym poczekaliśmy chwilę na busik, który zawiózł nas 6,5 km do hotelu 102, jakieś 2 km poza Longyearbayen. Warto było, gdyż kierowca był niezwykłą osobowością, bardzo dobrze znaną na wyspie.
Przez chwilę się ogarniamy, by ok. 14.00 wyjść … w miasto 🙂 2000 tysiące stałych mieszkańców zajmujących na co dzień hyatty zbudowane na palach. Ot całe miasto. Jedna ulica, jeden sklep z alkoholem, poczta, jedyna kawiarnia, biblioteka, uniwersytet, muzeum i kościół. Reszta to część mieszkalna lub post-górnicza, albowiem ciężki przemysł wydobywczy ma się tu wciąż nieźle. Wprawdzie większość kopalni jest już zamknięta, ale wyścig rosyjsko-norweski nadal trwa.
Należy bowiem wiedzieć, że Svalbard nie jest wyłącznie norweski. Jest pod administracją norweską, ale na mocy traktatu paryskiego podpisanego w 1920 roku, który wszedł w życie w 1925, poszczególne kraje mają tu prawo do działalności gospodarczej i naukowej. Polacy są dość mocno osadzeni w działaności naukowej. Obok Polskiej Stacji Polarnej w Hornsund działającej przez cały rok, są sezonowe należące do uniwersytetów we Wrocławiu, Poznaniu, Lublinie i Toruniu.
Longyearbayen jest norweski, ale Barentsburg oddalony w linii prostej od stolicy Svalbardu o ok 35 km już jest zarządzany przez Rosjan. Pomiędzy miastami nigdy nie powstała żadna droga. Najłatwiejsza jest ta pokonywana skuterem śnieżnym w trakcie zimy. Zresztą, łączna ilość dróg w Svalbardzie wynosi 40km, a więc wszelka komunikacja odbywa się najczęściej drogą morską.
Nasz spacer po mieście zaczynamy od Muzeum Svalbardu, który opowiada historię regionu w pigułce. Wielorybnicy, górnicy, polarnicy, zdobywcy, myśliwi. Obszar o powierzchni o 10 razy mniejszej od Polski, a oferuje tak różnorodne aktywności.
Dalej, po krótkiej przerwie na pamiątki i zakupy, idziemy na punkt widokowy, skąd widać pozostałości górniczej infrastruktury. Iwo, nasz przewodnik, opowiada nam nietuzinkowe historie o mieście, wojnie, życiu i śmierci tutaj.
Dłuższą przerwę robimy sobie w … kościele. Ten, oprócz miejsca do odprawiania mszy i modlitwy, posiada również miejsce, gdzie odwiedzający mogą sobie usiąść, odpocząć, napić się kawy i herbaty, a nawet kupić pamiątki. Miejsce daje energię, której już dawno nie czułam w polskim kościele. W drodze powrotnej mijamy cmentarz. To nie jest normalny cmentarz, albowiem oficjalnie nikt się tu nie rodzi i nikt nie umiera. Kobiety najdalej w 7 miesiącu ciąży są odsyłane „na dół”, podobnie jak starzy i chorzy ludzie, którym nie może ulżyć jedyny w mieście lekarz ogarniający wyłącznie proste złamania i urazy. Cmentarz pamięta groby z początku XX wieku, a te ponoć pamiętają jeszcze wirusa hiszpanki. Tu może spocząć wyłącznie ktoś albo mocno zasłużony dla społeczności, albo skremowany na lądzie. Skremowany, albowiem ciała się nie rozkładają w wiecznej zmarzlinie, a tundra co jakiś czas wszystko oddaje, dlatego groby są co kilka lat przekopywane.
Kończymy na restauracji, gdzie mamy nadzieję na hamburgera lub cokolwiek, gdyż głód gości w naszych żołądkach od conajmniej dwóch godzin, a Dzioch głodny to Dzioch zły. Niestety, obchodzimy się smakiem, gdyż kucharz nie ma ochoty przyjmować dalszych zamówień z uwagi na liczną grupę. Zostajemy na łasce zakupów zrobionych w lokalnym Coopie oraz tych przywiezionych z Polski. Na rozmowach o tym niezwykłym regionie, którego dalsze historie przytacza nam Iwo, upływa nam wieczór, który wciąż jeszcze tu nie przechodzi w noc.
Oczekujemy jutra, gdyż jutro mają być góry 🙂
Komentarze (6)
Kangur,co on tam robi?
tu jest bogata fauna w Longyearbayen 🙂 5 niedźwiedzi polarnych, 2 zdezelowane pingwiny oraz 1 kangur ?
Kangur,co on tam robi?
tu jest bogata fauna w Longyearbayen 🙂 5 niedźwiedzi polarnych, 2 zdezelowane pingwiny oraz 1 kangur 😉
OOO przedsmak Australii :)))
OOO przedsmak Australii :)))