- 78°13′24″N czyli północny koniec świata
- Pod białą kołdrą arktycznych gór
- Spieszmy się podziwiać lodowce, tak szybko topnieją …
- Eksploracja Arktyki i spotkanie z misiem polarnym
- Ostatnie podrygi na Spitsbergenie czyli psie zaprzęgi
- Koniec arktycznej gorączki
- Svalbard 2019 – porady praktyczne
Dzisiaj był dla mnie wyjątkowy dzień. Rocznica moich nowych urodzin, które liczę od wypadku w Sokolikach, gdzie nieomal straciłam życie, ale i dzień, w którym przypomniałam sobie dlaczego pokochałam północne skrawki ziemi. Lodowce, humbaki, walenie i niesłabnąca nadzieja na misia polarnego.
Startujemy ok. 10.00 do bazy, z której ruszamy dalej speed boat. Zanim jednak wsiadamy na pokład, ubieramy się w wersji na pi-sigmę, wcześniej zastanawiając się ile kurtek puchowych na siebie założyć. Nasz skipper twierdzi, że dziś wieje tylko „lekka” bryza, ale i tak powinnismy założyć o jedną warstwę więcej niż nam się wydaje. Czeka nas dzisiaj trasa Longyearbayen-Pyramiden z przerwą na podziwianie lodowców.
Pierwszy lodowiec to Wahlenbergbreen w Zatoce Yoldiabukta. Iwo powiedział nam, że jest bardzo aktywny. Chwilę potem zorientowaliśmy się co znaczy bycie „aktywnym lodowcem”. Głuchy huk, oderwanie się tafli lodu, fala! I tak mniej więcej co 5 minut. Dlatego prawo norweskie zabrania podpływania do lodowców na mniej niż 400 metrów. Bo to zwyczajnie niebezpieczne. Sama pamietam, jak pływaliśmy na Grenlandii kajakami po Morzu Arktycznym i oderwał się blok skalny. Odległość od lodowca wynosiła ok. 2 km, fala dotarła do nas błyskawicznie i bujała naszymi kajakami jak wiatr wędzoną szynką w stodole.
Już wypływaliśmy z zatoki, gdy naszym oczom ukazał się wyrzut powietrza w wodzie. To mogło oznaczać tylko jedno. Humbaka. Przewaga humbaka na wcześniej zauważoną grupą waleni białych, zwanych bieługami, polega na tym, że humbak w pewnym momencie nurkuje pod wodę dostojnie wystawiając biało-czarny ogon. Kilkukrotnie udało nam się uchwycić go w tej pozie, mimo iż ewidentne starał się nas zgubić w zatoce.
Dalej płyniemy pod kolejny lodowiec. Sweabreen jest już inny. Nie pracuje tak mocno, ale i tak dopłynięcie do niego utrudnia warstwa małych, zmarzniętych, lodowych form. Pogoda się zmienia. Góry przykrywają warstwy śnieżnych chmur, z których lada chwila spodziewamy się opadu śniegu. Zaczyna wiać wiatr. A my delektujemy się widokiem, kanapką z pasztetem i kubkiem ciepłej herbaty. Wdychamy zapach ozonu, który czujemy pod lodowcem. Dociera też do nas nagłe ochłodzenie powietrza, które ewidentnie generuje bliskość lodowca. Wiedziałam, że Mirka i Łukasz zakochają się w tym arktycznym, lodowcowym krajobrazie, co chwila urozmaiconym przez przepływające po wodzie wieloryby. Wiedziałam, bo sama się w nim zakochałam dwa lata temu na Islandii, pogłębiając tę miłość na Grenlandii.
Do Pyramidy dopływamy około półtorej godziny później. W ostatniej chwili, gdyż za chwilę odmarzłyby mi stopy. W drodze towarzyszą nam kolejne stada biełuch oraz maskonurów. To moje ulubione ptaki, jeśli w ogóle mówić o ulubionych ptakach. Niestety do tej pory nie miałam okazji go sfotografować, ale przynajmniej widziałam, jak śmiesznie machają maleńkimi skrzydełkami wysuwając małe, czerwone dzióbki.
To kolejna wyprawa, na której Łukasz postanawia coś zostawić. Tym razem zamiast paszportów, które usiłował pozostawić w Kazachstanie lub Kirgistanie, padło na Iphone. Zostawił w skafandrze, który musieliśmy założyć na speed boat. Zorientował się jak nasz skipper odpłynął. Ale zdążył krzyknąć „mój telefon” i sympatyczny Norweg zawrócił.
Pyramida już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie opuszczonego miasta. To założone w 1910 roku, jego rozwój gospodarczy przypada w latach 50-tych, okres świetności z kolei na lata 70-te i 80-te. Jak dla mnie, miasto wygląda jak ekskluzywny kołchoz dla górników. Należy dodać, że bardzo opłacalny, więc warto było się starać. W ramach kontraktu górnicy otrzymywali darmowe mieszkanie, jedzenie oraz całe zaplecze socjalne. Wypłata w koronach norweskich denominowana były na bony w rublach. W tym małym miasteczku na końcu świata, górnicy oraz ich rodziny mieli kantynę, w której wydawano posiłki, dom kultury z kinem i halą sportową, basen w centrum sportowym Gagarina, bibliotekę, trawniki przywiezione z Syberii rosnące na urodzajnej Emi z Ukrainy oraz cały szereg zabudowań dla singli, rodzin, dyplomatów. W lokalnej nomenklaturze zwanych Paryż (dom dla pań), Londyn (dom dla panów) oraz dom wariatów, będący domem dla rodzin z dziećmi 🙂 A nad wszystkim czuwał nieśmiertelny W.I.Lenin, który spoglądał na miasto z kamiennego posągu przy Domu Kultury.
Spacerujemy po tym wymarłym mieście, które sprawia naprawdę upiorne wrażenie.
Niegdyś tętniące życiem tysięczne miasteczko, a teraz widmo odnawiane tylko poprzez malowanie fasady. Niektóre domy zostały całkowicie przejęte przez mewy. W każdym oknie po kilka gniazd, a wszechobecny odór ptasich odchodów wita nas ilekroć opuszczamy nasz hotel. A ich skrzek, przypominający płacz małego dziecka, słychać nawet w nocy. W naszej ocenie Pyramiden mogłoby stanowić doskonałą scenerię do niskobudżetowego horroru. Dramatyzmu dodaje fakt, że nie można tu chodzić bez broni nawet po mieście, gdyż misie wiedzą, że już dawno tu nikt nie mieszka na stałe, i od czasu do czasu któryś się tu błąka. Kiedyś zabłąkał się nawet w kuchni naszego hotelu. Do 1996 roku Pyramiden funkcjonowało dość sprawnie, nawet jeśli biznes wydobywczy był już dawno nie rentowny. W 1996 roku wydarzyła się jednak tragedia, która – obok upadku Związku Radzieckiego – zadecydowała o zamknięciu miasta. Tupolev-154, mgła, góry, zła komunikacja na linii piloci-wieża, i tragedia w której ginie 141 ludzi. Brzmi znajomo?! Jedyna różnica, że tu ginie większość pracowników kopalni z całymi rodzinami, a nie polityków.
Mieliśmy zaproszenie do kina na film z 1938 roku, ale zwyciężył głód, gdyż kolacja zaczynała się o tej samej porze. Jedzenie przepyszne, piwo znakomite, pamiątki w akceptowalnych cenach i internet, którego miało nie być 🙂
Komentarze (3)
Łukasz,,, nie żebym się czepiał ale zainwestuj w coś w czym będziesz mógł nosić telefon, paszport, pieniądze i klucze. Póki co gubienie kończy się po kilku minutach ale …. strach pomyśleć co będzie kiedy wyczerpie się limit szczęścia. Uprzedzam że w Nepalu gdy coś zostawisz na kilka minut to…zmieni właściciela i wątpię czy ustalisz kto jest nowym. Jedliście coś ciekawego lokalnego? Po ile tam ryby? Chyba mają duży wybór nie to co w Kirgizji.
Fibak ma milion saszetek na różne okazje i do zawieszenia na różne części ciała. Problem w tym, że z żadnej z nich nie korzysta ? mój paszport, karty i kasa idzie już z daleka od męża 🙂
Łukasz,,, nie żebym się czepiał ale zainwestuj w coś w czym będziesz mógł nosić telefon, paszport, pieniądze i klucze. Póki co gubienie kończy się po kilku minutach ale …. strach pomyśleć co będzie kiedy wyczerpie się limit szczęścia. Uprzedzam że w Nepalu gdy coś zostawisz na kilka minut to…zmieni właściciela i wątpię czy ustalisz kto jest nowym. Jedliście coś ciekawego lokalnego? Po ile tam ryby? Chyba mają duży wybór nie to co w Kirgizji.