This post is part of a series called Arco 2018
Show More Posts
- Arco – długa droga do raju ludzi aktywnych
- Pierwsze kroki na żelaznych drogach
- Góry i wino … czyż nie cudowne połączenie?
- Dniówka na via ferracie …
- Spacerkiem po dwóch tysiącach metrów …
- Wspinaczkowe ABC
- Dramatyczne, choć nie tragiczne zakończenie ferraty
- Wszystko co dobre …
- Arco 2018 – porady praktyczne
- Kolejny artykuł wyróżniony przez Magazyn Podróże 🙂
Na dziś zaplanowaliśmy dzień wspinaczkowy, podczas gdy Mirka odda się przez ten czas jeździe na dwóch kółkach.
Wybraliśmy Massif Giaggolo w okolicy Dro. Dwie skały o wysokości od 8 do 16 m, na których mogą poćwiczyć zarówno juniorzy, przed którymi niebawem kolonie wspinaczkowe, jak i takie średniaki jak my, które wciąż mają jeszcze więcej sprzętu niż talentu 🙂 Uznaliśmy jednak, że ponieważ to nasz drugi raz w skałach, warto sobie poćwiczyć manewry, których uczyła nas Asia dwa tygodnie temu, na względnie niskich wysokościach.
Zaczęliśmy od północnej ściany Sasso Elena. Wydawało nam się, że tam słońca będzie mniej, a poza tym to dobra ściana dla Rafałka. Nałożył swoje nowe niebieskie tarantule, Fibak założył u góry wędkę, i Młody śmignął do góry. Ściana była połoga, co oznaczało głównie podchodzenie na nogach. 12 m w górę później trzeba było zacząć się opuszczać. I tu Rafałek miał początkowo pewien kłopot. Jak każdy kto musi na początku zacząć ufać uprzęży i zrozumieć, że odchylenie w tył jest lepszą opcją niż przytulanie się do niej na koalę. Rafałek pokonał ścianę dwa razy, ale potem dał mu się we znaki obity palec u stopy. Wiedząc, że buty wspinaczkowe raczej nie poprawiają jego komfortu, pozwoliliśmy mu na inne aktywności. To cudowne uczucie widzieć jak dziecko czyta książkę dłużej niż tylko ustawowe pół godziny. My tymczasem przeszliśmy na ścianę zachodnią. Drogi trudniejsze, choć tylko na 8 m. Ale napociliśmy się przy tej „4” biegnącej wzdłuż krawędzi.
Słońce zaczęło już bardzo mocno operować na niebie, a my zaczęliśmy być głodni. Chłopcy zorganizowali nam panini con prosciutto y fromaggio oraz puszkę zimniuteńkiej coli, która weszła jak w masło. Posileni przechodzimy do ściany Sasso Lorenzo.
Kilka fajnych dróg czwórkowych na lekko połogiej ścianie ze stanowiskiem na wysokości od 12 do 16 m. Już pierwsza droga rozwiała nasze wątpliwości, że to będą łatwe „4”. Sporo ringów do wpinek, relatywnie dobre miejsce na nogi i … zero chwytów na ręce. Konieczność wyjścia poza strefę komfortu murowana. Zrobiliśmy po trzy drogi, zaliczając też pierwsze OSy 🙂 I to był koniec na dzisiaj. Słońce nas zmasakrowało, co z pewnością odczuję wieczorem na plecach, skończył nam się zapas wody, a i ciocia Mirka była już spragniona naszej obecności. W końcu Apperol Spritz najwyborniej smakuje w towarzystwie 🙂
Dojechaliśmy do centrum Arco. Zasiedliśmy na knajpie na głównym placu i wmłóciliśmy wręcz makaron w wersji bolognese lub wege. Kieliszki z apperolem opróżniliśmy jeszcze szybciej. Cudowny popołudniowy relaks zakończyliśmy lodami i spacerkiem po wąskich acz urokliwych ulicach miasteczka 🙂