This post is part of a series called Arco 2018
Show More Posts
- Arco – długa droga do raju ludzi aktywnych
- Pierwsze kroki na żelaznych drogach
- Góry i wino … czyż nie cudowne połączenie?
- Dniówka na via ferracie …
- Spacerkiem po dwóch tysiącach metrów …
- Wspinaczkowe ABC
- Dramatyczne, choć nie tragiczne zakończenie ferraty
- Wszystko co dobre …
- Arco 2018 – porady praktyczne
- Kolejny artykuł wyróżniony przez Magazyn Podróże 🙂
„Jezu jak się cieszę …”, że już zaczęliśmy wakacje. Wprawdzie czeka nas kilkunastogodzinna podróż, ale to nie ma żadnego znaczenia…
Wyjechaliśmy o 23.00. Około północy zgarnęliśmy Młodego z Tuszyna i jedziemy dalej. O 2 nad ranem przekraczamy granicę w Zgorzelcu. Z Łukaszem staramy się wymieniać za kółkiem co 3 godziny i ten system w gruncie rzeczy działa. Ok. 6 jesteśmy już w Niemczech, blisko granicy austriackiej, gdzie zjadamy nasze prowizoryczne śniadanie, rozprostowujemy kości, wystawiamy twarz do słońca. Dalsza droga jest długa i monotonna, a we Włoszech staje się jeszcze męcząca z uwagi na korki niewiadomego pochodzenia. Na tylnej ławce gorąco. Mięśnie pokurczone. Z drugiej strony nikt nie powiedział, że droga do raju ma być łatwa.
Na miejsce docieramy ok. 15.00. Residencia Porte del Cuore spełnia nasze oczekiwania. Jest blisko centrum miasteczka, które już na pierwszy rzut oka wygląda na mekkę kolarzy, wspinaczy, miłośników via ferrat oraz trekerów. Szybko się organizujemy i wychodzimy do miasta. Wyszukujemy baru z telewizorem, wszak od 15 minut trwa mecz o 3 miejsce na Mistrzostwach Świata. Zamawiamy włoskie żarcie, każdy według uznania, oraz lokalne wino … Na stole ląduje lazania, caprese, spaghetti bolognese oraz prosciuto con melone, a to wszystko zakrapiane lokalnym białym winem … lub wodą dla młodzieżowca. Gdy sędzia odgwizduje koniec dramatu Anglików, opuszczamy bar. Kuszą nas witryny wystawowe dookoła. La Sportiva, Wild Country, North Face, Patagonia, Black Diamond. Jest w czym wybierać, a ceny naprawdę przebijają nawet 8a.pl 🙂 Młody opuszcza sklep z nowymi wspinaczkowymi tarantulami. Nie ma więc wymówki, by się nie wspinać, choć na szczęście nie musimy się uciekać do szantażowania go, bo jest wola zmierzenia się ze ścianą wspinaczkową w naturze 🙂 Zadowoleni, najedzeni i z wielkimi planami na dzień następny lądujemy w naszej uroczej rezydencji i w towarzystwie Gewurstraminera kończymy dość szybko wieczór.