Wczorajszy wieczór zakończył się potężną imprezą, w związku z czym wstanie o 4.30 na wschód słońca było dla niektórych nie lada wyzwaniem. Na szczęście nie dla nas 🙂 O 5.15 jesteśmy już na lądzie i zaczynamy podejście na szczyt, z którego rozpościera się widok na Komodo z jednej strony, a na Rinca z drugiej.
Wschód słońca był zjawiskowy. Najpierw zaczerwieniło się niebo nad Rinca Island, a potem zza gór wyłoniła się czerwona tarcza, która natychmiast rozbłysła z pełną mocą. Tak jakby nagle stało się południe, choć to dopiero 6.00 rano …
Zatoka zapełniła się statkami, które zwiozły na wyspę Padar turystów, z których większość dotarła na szczyt dawno po wschodzie słońca. Szkoda, bo stracili najbardziej urokliwy spektakl natury. My tymczasem schodzimy na plażę, skąd łódka zawozi nas na nasz statek, gdzie możemy zjeść śniadanie. Zanim jednak to robimy, decydujemy się na odświeżającą kąpiel w morzu. Woda jest zimna, ale nie ma wyboru, bo nasze ciała są spocone zarówno po nocy w dusznej kajucie jak i po tym błyskawicznym podejściu na szczyt.
Przez następne niemal trzy godziny płyniemy w kierunku wyspy Rinca. Cumujemy w Zatoce Krokodyli, gdzie na starcie wita nas znak „uwaga na krokodyle”, co wprawia całą grupę w elektryzującą ekscytację. Kąpiel zabroniona, bo lokalne „salties”, choć zaledwie dwumetrowe, to jednak są tak agresywne jak ich australijscy kuzyni i mogą stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia lub życia. Dzisiaj jednak kryją się w lasach namorzynowych, więc ich nie widzimy.
Wchodzimy na teren rezerwatu Rinca. Pierwszy smok czeka na nas w zasadzie przy wejściu, kolejne pozują kilka kroków dalej, a za chwilę następne. Dochodzimy do wniosku, że one jednak chętniej przebywają w okolicy ludzkich gospodarstw licząc, że coś im skapnie z pańskiego stołu. Nic nie skapuje, ale na szczęście są małpy, sarny, bawoły … Ludzie co najwyżej są gryzieni, ale nawet natychmiastowe podanie antybiotyków i antyseptyki nie gwarantują wyzdrowienia. Wiele zależy od tego jak szybko uda się zatamować krwotok.
Przechodzimy również obok gniazda, wokół którego krążyła młoda samica, która ponoć po raz pierwszy złożyła jaja. Gdy zobaczyła naszą grupę, jasno dała nam znać, że jest w okolicy i że wara nam od jaj. Na samym wyjściu z rezerwatu Łukasz zobaczył jak grupa chińskich turystów zbyt blisko podchodzi do smoka, a ten natychmiast rzuca się do ataku. Jak podsumował przewodnik, przy ataku smoka z Komodo nie można być najwolniejszym. Nawet wspięcie się na drzewo nie gwarantuje bezpieczeństwa, gdyż tam z kolei często czekają zielone żmije. No cóż, selekcja naturalna, a na nieliczebny naród nie trafiłoby 🙂
Dalej płyniemy w kierunku ostatniej atrakcji zarówno dnia dzisiejszego, jak i całej wycieczki. Malownicza plaża, oddalona od Flores jakieś 45 minut łódką. Podobno słynie z raf koralowych, ale my z Łukaszem tym razem tylko pływaliśmy w morzu. Po godzinie kończymy relaks i odpływamy w kierunku Labuan Bajo.
Organizator Wanua Adventures bardzo się sprawdził. Wszystko poszło zgodnie z planem, nie było żadnych wtop, może jakieś delikatne niedociągnięcia.
Na Flores docieramy ok. 15.00. Nasze kroki od razu kierujemy do Dive Komodo, gdzie chcemy zapisać się na kurs nurkowy. Po uzyskaniu wszystkich informacji, zaczynamy wypełnianie papierów. Na pierwszy ogień idą ankiety medyczne. Prawda o przyjmowanych na tarczycę lekach spowodowała konieczność wizyty w szpitalu i kompleksowe zbadanie przez lekarza, który specjalizuje się w chorobach związanych z nurkowaniem na głębokościach. To było dobrze zainwestowane 10 USD, bo mam pewność, że nie ma medycznych przeciwwskazań do nurkowania, nawet jeśli moje zdrowie jest aktualnie wynikiem przyjmowanych leków …
Zaczynamy jutro o 10.00, a tymczasem idziemy zameldować się do hotelu o sugestywnej nazwie Komodo Lodge i się odgruzować po 4 dniach bez prysznica 🙂
Komentarze (1)
Smoki przerażające i dobrze, że tylko w jednym miejscu na ziemi. Tęsknię już bardzo i nie mogę się doczekać naszego spotkania – to ja mama Hania