W planach mieliśmy wschód słońca, ale kiedy się obudziliśmy, słońce było już całkiem wysoko na niebie. Ogarniamy się w ekspresowym tempie, bo podają śniadanie. Póki co, serwowane jedzenie jest bardzo smaczne. Proste, ale się nie powtarza. A naleśnik z bananem z rana jest najoptymalniejszym rozwiazaniem.
Zaraz po śniadaniu przedostajemy się łódką na brzeg i kierujemy się nad wodospad. Droga jest śmiesznie krótka, zaledwie 10 minut spaceru po tropikalnym lesie, gdzie ścieżka niekiedy chowa się w wodzie, by wyjść na przeciwnym brzegu.
Wodospad jest urokliwy. Prowadzą do niego skalne tarasy rodem z Pammukale. Najlepszy artysta by tego tak nie ozdobił jak zrobiła to matka natura. Co i rusz, skalna półka poprzecinana jest małymi rowkami, którymi woda spływa do głębokiego jeziorka. Końcówki żłobień są w jasnozielonym kolorze, który niezwykle ciekawie uzupełnia się z żółtawym odcieniem reszty skały.
My się jednak nie zatrzymujemy na tarasie. Idziemy dalej, w górę, po pionowej mokrej skale. Z daleka wygląda groźnie, bo mokra skała automatycznie przywołuje wizje poślizgnięcia się, ale jest bardzo tępa i idzie się po niej łatwo. Do tego korzenie drzew stanowią doskonale poręczówki 🙂 Na górze czeka na nas „basen”, który stanowi głębokie jeziorko. Większość wskakuje do niego puszczając się liny, zawieszonej na drzewie. Styl Tarzana w wykonaniu mojego męża jest dość efektowny 🙂 Posiedzieliśmy tam chwilę, obserwując ludzi skaczących do wody, ale zaraz potem postanowiliśmy schodzić. Zejście z wodospadu, mimo iż pozornie straszyło, nie było trudne.
Po powrocie na łódkę, zostawimy sprzęt i bierzemy maski do nurkowania. Są tu rafy, a na nich podwodne, kolorowe życie. Obserwujemy je z poziomu wody, a po pół godzinie odpływamy dalej. Droga do Komodo jest długa (19 godzin), a dnia zaczęło już ubywać. Tuż przed lunchem zatrzymujemy się jeszcze, by chwilę popływać w morzu chłodząc się jednocześnie. Niestety Morze Flores w tym miejscu robi smutne wrażenie. Pływa w nim dużo śmieci, torebki foliowe czy opakowania po chipsach, które mają pochodzenie ewidentnie „turystyczne”.
Reszta dnia upływa na relaksie, rozmowach przy piwku, obserwowaniu skaczących delfinów czy podziwianiu zachodu słońca, a potem blasku księżyca w pełni. I znów jest magicznie …