- Niekończący się transfer z Warszawy do Kirgistanu
- Ostatni przyczółek cywilizacji
- Początek górskiego trekkingu – dolina Yeti Oguz
- Strome wejście na przełęcz Telety (3859 m n.p.m.)
- Nocleg z widokiem marzeń – Jezioro Ala-Kul
- Mrożąca krew w żyłach Przełęcz Ala-Kul (3950 m n.p.m.)
- Prawdziwy trekking na lekko po dolinie Araszan
- Wyprawa na lodowiec
- Powrót do Złotego Araszan
- Pożegnanie z kirgiskim Tien Shanem i porterami
- Biszkek by night
- Smaczki granicy kirgisko-kazachskiej
- Żegnaj Kirgistanie
- Kirgistan 2019 – practical tips
Dzisiaj znowu transfer, tym razem docelowy do Ałmat, skąd nad ranem odlecimy do Polski. Przed nami jakieś 300 km, z przerwą na przekroczenie granicy kirgisko-kazachskiej.
Zanim jednak wyruszymy, idziemy na targ, gdzie planujemy kupić pamiątki.
W pobliskim kantorze wymieniamy pieniądze i doświadczamy empirycznie scen rodem ze „Sztosu”. Ale że „nie masz cwaniaka nad Polaka”, proszę grzecznie o brakujące 500 somów. W naszym przypadku to „tylko” 500 somów, bo Jurka chcieli przerobić na 3500 somów. Cinkciarze są świadomi tego co robią, bo bez słowa – również słowa „przepraszam” – uzupełniają braki.
Na targu kręcimy się wyłącznie po strefie z pamiątkami, pomijając zupełnie artykuly szkolne, majtki, parasolki, firanki czy rury PCV. Nabywamy drogą kupna koszulki, magnesy, kartki i inne bibeloty, które będą zalegać na naszych półkach i przypominać nam o czasie spędzonym w Kirgistanie.
Żadne zakupy nie są udane, jeśli nie są oblane zimnym piwem. Znajdujemy jedyny lokal w okolicy, w którym sprzedają piwo. Nas jest czworo, a piw trzy. Ale zaradne sprzedawczynie wysyłają umyślnego po ostatnie i cała nasza czwórka ma szansę się napić drogocennego napoju.
Około południa opuszczamy Biszkek. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w sklepie z alkoholami, by wydać ostatnie somy i jedziemy w kierunku granicy w Kordaju.
Granica. To dopiero doświadczenie. Na początek długi sznur samochodów. Wzdłuż drogi uliczni sprzedawcy i ostatnia szansa na zakupienie kirgiskiego kurtu, ajranu czy owoców sprzedawanych na wiaderka. Opuszczamy nasz bus, bierzemy wszystkie bagaże i idziemy do kolejki. Okienka są trzy, a tłum ludzi jeden i to prący do przodu jak domestos, z siłą wodospadu. Widać, że lokalsi opracowali kilka strategii jak najszybszego przechodzenia przez granicę.
Pierwszy to na „babcię”. Najpierw babcia grzecznie chce wykorzystać fakt, że jest babcią i próbuje przejść do przodu. Gdy się reflektujemy, że każda z nich jest „grandmother”, kolejka się posuwa, ale bez nas. A babcie, gdy widzą, że się dalej nie uda, napierają na żebra, pod łokcie, próbują się przedrzeć od lewej czy prawej flanki. Nasze bagaże nie są żadną przeszkodą. Idealnie się po nich chodzi!
Drugi sposób na „kobietę w ciąży”. Oczywiście wpojona nam kultura nakazuje przepuszczać kobiety w ciąży, niezależnie czy jesteśmy kobietami czy mężczyznami, ale gdy kobietę w ciąży udaje babka, której wcześnie nie wyszedł sposób na „babcię”, szybko adaptujemy się do warunków i jako kobiety też nagle jesteśmy w ciąży. Wszystkie. Łącznie z Piotrem 🙂
Trzeci sposób to na „partyzanta”. Jeden przepycha się do przodu, a jak tłum się z lekka uspokoi, zaczyna coś głośno krzyczeć, przestawia ludzi i sprowadza za sobą całą pięcioosobową rodzinkę.
Jest jeszcze cały milion wariacji. O kulturze czy uprzejmości należy zapomnieć, jeśli nie chce się czekać na granicy kolejnych godzin. Jako Polacy bardzo sprytnie dostosowujemy się do panujących zasad i po godzinie wszyscy jesteśmy w Kazachstanie. Na wejściu do Kazachstanu wciąż tłok, ale nieco lepiej. Służby reglamentują ilość osób, które wchodzą do środka i czekają na kontrolę paszportową. Gdyby nie pan wjeżdżający mi wózkiem z torbami w cztery litery, uznałabym, że poszło nawet gładko 🙂
W takich momentach bardzo docenia się strefę Schengen …
Niestety trzepią nasz samochód, w związku z czym zanim ruszymy dalej w kierunku Ałmat, czekamy. Jeździmy dwoma samochodami, busem i osobówką, albowiem w busie nie mieszczą się nasze duże bagaże. Musimy jednak odjechać z granicy, więc ładujemy wszystko do busa i po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się na stacji. A Sasza wciąż nie przyjeżdża. Grupa jest taka, że o suchym pysku nie czeka, więc wykańczamy irlandzką whisky oraz kosztujemy kazachski koniak.
Do Ałmat dojeżdżamy dopiero ok. 20.00. Zostawiamy bagaże w hostelu i udajemy się na kolację do Che Chill Pub. Jesteśmy wprawdzie najedzeni po późnym lunchu w garkuchni po drodze, więc sałatka z buraka i gruszki jest doskonałym wyborem. Po kolacji grupa idzie na zwiedzanie Ałmat, a my – ponieważ kilka tygodni temu zwiedziliśmy miasto na wskroś – wracamy do hostelu się spakować i zdrzemnąć kilka godzin przed wyjazdem na lotnisko.
Komentarze (11)
Jaki ładny sałdat na ostatnim zdjęciu :)))
Jaki ładny sałdat na ostatnim zdjęciu :)))
Sam bazar to poza sekcją z post sowieckimi pamiątkami nie za ciekawy. Ale kram z militariami z czasów wojny w Afganistanie całkiem ciekawy. Szczególnie katalog różnych uniformów Armii Czerwonej z tamtych czasów. Można się przebrać za generała Gromowa nawet. Pamiątki jak już chyba wszędzie. Magnesy, kieliszki, koszulki. Te ostatnie według zapewnień sprzedawców to nasze a nie jakieś chińskie. Właśnie, obecności ekonomicznej ChRL nie widać. Byłem przekonany że skoro kolonizują już Afrykę to wcześniej pokojowo podbiją Kirgizję, bo bliżej.
Ale warto również dodać, że póki co ilość wzorów koszulek nie powala na kolana. Dominuje jeden i bardzo sporadycznie można „ustrzelić” jakiś inny wzór.
Na rynku naprawdę warto uważać na „cinkciarzy”, którzy mają jakieś złote rączki i bezproblemowo wydają trochę mniej niż powinni.
To fakt że wybór pamiątek nie powala. Ja mam wrażenie że Kirgizja nie jest popularnym kierunkiem jeszcze. Ma to swoje plusy i minusy. Ja osobiście po tym co zobaczyłem chętnie tam wrócę a i o Tadżykistanie myślę. Jeżeli będzie oferta na 2020 z np. Barentsa (to nie jest kryptoreklama, Ola i Piotr nie sponsorują wpisu) to wiele wskazuje na to że zaliczę kolejny wyjazd w tą cześć świata.
My również mamy na swojej liście Tadżykistan i również chętnie wybierzemy się tam z Barentsem. Nasi przewodnicy zdali egzamin na 5.
Przyznam szczerze, ze ta mała liczba turystów to jednak ma więcej plusów niż minusów, a sam kraj i jego górskie krajobrazy dają tyle radochy, że na bank tam wrócimy, zresztą obiecaliśmy to już Bolowi 😉
Sam bazar to poza sekcją z post sowieckimi pamiątkami nie za ciekawy. Ale kram z militariami z czasów wojny w Afganistanie całkiem ciekawy. Szczególnie katalog różnych uniformów Armii Czerwonej z tamtych czasów. Można się przebrać za generała Gromowa nawet. Pamiątki jak już chyba wszędzie. Magnesy, kieliszki, koszulki. Te ostatnie według zapewnień sprzedawców to nasze a nie jakieś chińskie. Właśnie, obecności ekonomicznej ChRL nie widać. Byłem przekonany że skoro kolonizują już Afrykę to wcześniej pokojowo podbiją Kirgizję, bo bliżej.
Bardzo interesujący artykuł i ciekawe porady.
Jest nam miło ze porady mogły się przydać ?
Bardzo interesujące, dobrze się czyta.
Dziękujemy i cieszymy się, że się podobał wpis 🙂