- Niekończący się transfer z Warszawy do Kirgistanu
- Ostatni przyczółek cywilizacji
- Początek górskiego trekkingu – dolina Yeti Oguz
- Strome wejście na przełęcz Telety (3859 m n.p.m.)
- Nocleg z widokiem marzeń – Jezioro Ala-Kul
- Mrożąca krew w żyłach Przełęcz Ala-Kul (3950 m n.p.m.)
- Prawdziwy trekking na lekko po dolinie Araszan
- Wyprawa na lodowiec
- Powrót do Złotego Araszan
- Pożegnanie z kirgiskim Tien Shanem i porterami
- Biszkek by night
- Smaczki granicy kirgisko-kazachskiej
- Żegnaj Kirgistanie
- Kirgistan 2019 – practical tips
Wczoraj Kazachstan, dzisiaj Kirgistan …
Wcześniej jednak lądowanie w Almatach, dzień po tym jak wydaje się, że pokonaliśmy powrotny jetlag z Kazachstanu. Nasze ciała i umysły dostaną mocno w kość, ale taka jest natura podróżowania. I to na własne życzenie!
Transfer odbywa się przez Kijów. To nie to samo lotnisko, które pamiętam z 2010, kiedy to z Marianami lecieliśmy do Bangkoku, tak naprawdę zaczynając w ten sposób eksplorację kontynentu innego niż Europa. Tu nie ma już odhaczania pasażerów transferowych na zeszycie w kratkę, tu jest nowoczesność, skanowanie paszportów, dobre jedzenie i tani alkohol 🙂 Dobrze, bo na transferze spędzamy ponad sześć godzin.
Lot do Ałmaty jest średnio przyjemny, zwłaszcza w pierwszej fazie lotu, kiedy to wlatujemy w mleko, przy którym trzęsie tą naszą metalową puszką, jakby mleko miało wykipieć. Ale serwowane jedzenie jest przyzwoite, gorzej z napojami, gdyż Fibak nigdy nie dostaje zamówionej herbaty z cytryną, mimo iż prosił o nią dwukrotnie. Resztę próbujemy jakoś przespać, biorąc pod uwagę konieczność przetransportowania się później do Kirgistanu. Na szczęście samolot przylatuje o czasie, Anatolij przyjeżdża na lotnisko również o czasie, by odebrać swoje fanty, a my o 5.00 jesteśmy w busie.
Wycieczka jest tym razem organizowana przez barents.pl. 15 miłośników gór i dwoje przewodników, którzy będą nam pokazywać piękno kirgiskiego Tien Szanu. Niestety Chana Tegri nie mamy szansy zobaczyć przy okazji tego trekkingu, ale góry to wciąż góry. Nie muszą być najwyższe by zachwycać.
Bus wiezie nas przez kilkaset kilometrów do granicy w Karkyrze. Ku zdziwieniu naszych przewodników, przejście przez granicę zajmuje nam chwilę. Na co dzień są tu kolejki, ale nam udaje się przejść dość swobodnie. Nawet straż graniczna, zazwyczaj sztywna w tych swoich mundurach i podejściu, żartuje ze mną po rosyjsku.
Kazachstan
- A kak cebia zawut?
- Małgorzata
- Ano, pani Małgorzata, kto rabotajet w Polszy kagda tak mnoga Polaków w Kazachstanie i w Kirgizji?
- Ano, ludziej z Kazachstanu 🙂
Kirgistan
- Zdraswujcie Małgorzata
- Zdrastwujcie
- A Robert Lewandowski ty znajesz?
- Da, znaju 🙂
Robimy z Fibakiem porównanie. On sika w Kirgistanie, ja jeszcze w Kazachstanie. Chcemy porównać standardy sławojek. Zewnętrze na korzyść Kirgistanu, bo obite sidingiem, ale wnętrze tak samo obsrane i śmierdzące w obu krajach.
Za granicą wsiadamy w naszego busa i jedziemy jeszcze ze 2,5 godziny. Wszyscy dosypiamy, a właściwie próbujemy, bo nasz kierowca Sasza nie oszczędza ani drogi ani kół i na szutrowej drodze pędzie ponad stówę. Głowy obijają nam się o szyby, a żołądki podchodzą do gardła na wybojach.
Dojeżdżamy do Karakołu. To czwarte największe miasto Kirgistanu, który w całości liczy sobie nieco ponad 6 milionów mieszkańców. Tyle, że powierzchnia to zaledwie 2/3 terytorium Polski, więc gęstość zaludnienia jest ponad czterokrotnie większa niż w Kazachstanie. Ustrój – podobnie jak w Kazachstanie – to znów republika demokratyczna, ale według indeksów demokracji, nosi tu ona znamiona „wadliwej”. Dwóch prezydentów, którzy uciekli po kolei do Kazachstanu i Rosji, pewnie się przyczyniło do takiego stanu rzeczy.
Inaczej wyobrażamy sobie czwarte największe miasto kraju w Azji Środkowej. Tu jest jedna główna ulica, wokół której zdaje się toczyć życie. Lombardy, banki, sklepy, bazary. Wymieniamy USD na lokalne somy, tocząc wcześniej walkę z właścicielem lombardu, dla którego 40 somów w tę czy we wtę (ale zawsze na korzyść właściciela lombardu) nie robi różnicy. Przy 15 osobach wymieniających kasę takie 40 somów na osobę to całkiem pokaźny zarobek… Szybkie zakupy w sklepie i odwozimy się do pensjonatu, gdzie spędzimy dzisiejsza noc.
Tam Ola i Piotr, nasi przewodnicy, lokują nas po pokojach. Odświeżamy się i idziemy na kolację. Po krótkiej acz treściwej odprawie odnośnie tego jak będzie wyglądać nasz trekking, spędzamy miło wieczór przy kieliszeczku tego, cokolwiek każdy zakupił na strefie 🙂