- Niekończący się transfer z Warszawy do Kirgistanu
- Ostatni przyczółek cywilizacji
- Początek górskiego trekkingu – dolina Yeti Oguz
- Strome wejście na przełęcz Telety (3859 m n.p.m.)
- Nocleg z widokiem marzeń – Jezioro Ala-Kul
- Mrożąca krew w żyłach Przełęcz Ala-Kul (3950 m n.p.m.)
- Prawdziwy trekking na lekko po dolinie Araszan
- Wyprawa na lodowiec
- Powrót do Złotego Araszan
- Pożegnanie z kirgiskim Tien Shanem i porterami
- Biszkek by night
- Smaczki granicy kirgisko-kazachskiej
- Żegnaj Kirgistanie
- Kirgistan 2019 – practical tips
Dzisiaj opuszczamy już nasz obóz w dolinie rzeki Araszan i przenosimy się na ostatnią noc w górach do Ałtyn Araszan. Dość sprawnie się pakujemy, więc wychodzimy przed umówionym czasem.
Szlak jest nam znany, a że wiedzie tylko po płaskim albo z górki, to do sklepu z piwem przychodzimy w 2h 30 min. Nawet zaprzyjaźnieni porterzy stwierdzili, że tym razem chyba biegliśmy, bo nie mogli za nami nadążyć. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w jurcie, gdzie Ola kupuje kumys, a my rozdajemy dzieciom wszelkie posiadane słodycze. Pod sklepem z piwem schodzi nam się dłużej, albowiem na jednej butelce zimnej Arpy się nie kończy. Co robią z człowiekiem dwie doby abstynencji 🙂
Dochodzą nasi porterzy, którzy przygotowują lunch, ale zanim do niego siadamy jeszcze gra w zbijaka. Zasady znane tylko naszym kirgiskim kolegom, ale jakoś dajemy radę. Do czasu, gdy dostaję piłką w twarz od Shakira i na kilkadziesiąt sekund tracę przytomność. Na szczęście dyżurna pani doktor kardiolog Ania wydaje diagnozę, że będę żyć 😉
Do czasu kolacji dzień upływa na relaksie. Korzystamy z gorących siarkowych źródeł, z których słynie ta dolina. Standard dość siermiężny, ale w warunkach pogarszającej się pogody (wichura i deszcz), a także po dwóch dniach bez dostępu do wody, ciepłe źródło jest bardzo przyjemną odmianą. Później postępuje nasza integracja z porterami, albowiem pomagamy im w przygotowaniu kolacji. Łukasz obiera marchewkę i czosnek, ja ziemniaki.
Po kolacji zaczyna się impreza w jurcie. Oprócz nas jest sporo innych turystów, również tych z Polski. Idzie koniak za koniakiem. Ja się strategicznie usadowiłem obok kucharza Dastana, by po kilku kieliszkach koniaku – wlanego w jego gardło – przekonać go, żeby dla mnie ugotował specjalnie jajka na twardo, a nie jajko sadzone, którego nie znoszę. Zgodził się na sam koniec imprezy, choć nie mam pewności, że rano będzie o tym pamiętał. Szkoda, że o upiciu kucharza nie pomyślałam na początku trekkingu, wówczas może miałabym szansę zjeść więcej z jego potraw zamiast dań liofilizowanych 🙂