- Niekończący się transfer z Warszawy do Kirgistanu
- Ostatni przyczółek cywilizacji
- Początek górskiego trekkingu – dolina Yeti Oguz
- Strome wejście na przełęcz Telety (3859 m n.p.m.)
- Nocleg z widokiem marzeń – Jezioro Ala-Kul
- Mrożąca krew w żyłach Przełęcz Ala-Kul (3950 m n.p.m.)
- Prawdziwy trekking na lekko po dolinie Araszan
- Wyprawa na lodowiec
- Powrót do Złotego Araszan
- Pożegnanie z kirgiskim Tien Shanem i porterami
- Biszkek by night
- Smaczki granicy kirgisko-kazachskiej
- Żegnaj Kirgistanie
- Kirgistan 2019 – practical tips
A zatem dzisiaj kończymy nasz pobyt w górach. Pada deszcz, w związku z czym z zejścia na własnych nogach nici. Piotr zamawia kamaza, który biorąc pod uwagę trudność drogi (przepaście, serpentyny, trawersy) wydaje się być najbezpieczniejszą opcją.podobno tylko małe auta spadają …
Po śniadaniu, na które dostałam obiecane jajka na twardo, idziemy się dopakowywać. Na 10.00 mamy być gotowi. Czekamy na Żenię w jurcie słuchając, a wręcz niedowierzając opowieści Oli o tym co się wydarzyło wczorajszej nocy. Pijany kierowca uaza wjechał w pole namiotowe, przejechał po człowieku i zatrzymał się kołem na głowie dziewczyny w innym namiocie. Ania, nasza dyżurna pani doktor kardiolog, choć w Kirgistanie już o znacznie szerszej specjalizacji, miała bowiem do czynienia z chirurgią, ortopedią, neurologią i teraz intensywną terapią, została poproszona do oceny stanu rannego. Złamany bark i żebra, ogólne poobijanie. W nocy karetka zabrała Francuza do szpitala.
Nasz kamaz przyjechał, ale że obiecał jeszcze komuś pomóc, pojechał dalej. Czekamy na niego kolejną godzinę, co oznacza butelkę koniaku. Dla odwagi, biorąc pod uwagę drogę, którą będziemy musieli przebyć. Dla pieszego jest ona łatwa i malownicza, ale dla dużego samochodu, którego koła ledwo mieszczą się na drodze, poza którą już nic nie ma – jedynie kilkudziesięciometrowa przepaść – to nie lada gratka i wymaga sporych umiejętności od kierowcy. Ola i Piotr ufają Żeni, więc i my musimy.
Mija druga godzina, a Żenia dalej nie wraca. Rozpijamy więc kolejną butelkę koniaku wyczerpując niemal zapasy właścicieli Eco Yurt Camp, w której nocowaliśmy. Okazało się, że nasz kamaz utknął w rzece i potrzebna była wyciągarka.
Trzeciej butelki nie zdążyliśmy rozpić w jurcie, albowiem Żenia ostatecznie przyjechał. Wsiadamy do auta, żegnamy się na chwilę z porterami i odjeżdżamy w kierunku Karakol.
Droga, a przynajmniej jej pierwsza połowa, to masakra. Po Oli, która przecież nie jedzie tędy pierwszy raz, widzę zdenerwowanie. Butelka koniaku idzie w ruch ilekroć teren się wypłaszcza. Wkrótce jednak zawartość niknie – wszak chętnych jest sporo, a motywacje do picia nie zawsze wynikają ze strachu – a przepaście, stromizny i serpentyny wciąż są 🙁 Po dwóch godzinach z hakiem dojeżdżamy do Karakol.
Jak się schodzi z gór, to pożera się wzrokiem całe menu. Nie umiemy się wybrać i wahamy się między burgerami, mantami, makaronem. Jedno jest pewne. Piwo. A na koniec kawa latte.
W hotelu się odświeżamy. Czekamy na kolację i na ostatnie spotkanie w porterami, które tym razem będzie miało formę dyskoteki. Na tę okazję mąż kupił mi sukienkę, albowiem w życiu mi do głowy nie przyszło, by do sprzętu trekkingowego zabrać coś bardziej wyjściowego. A że przy okazji będziemy celebrować urodziny Aziza, to nie wypada przyjść na imprezę w koszulce termo i szortach The North Face 🙂
Impreza odbyła się w najlepszym klubie w mieście, Malewicz. Wystrój rodem z Błękitnej Ostrygi. Kolorowe stroboskopy i świecąca kula na suficie. Chłopaki zaczęli się schodzić ok 21.00. Na stołem pojawia się zmrożony Kirgistan i integracja postępuje. Fajnie ich zobaczyć w innej scenerii 🙂 Wzruszają nas dedykując i śpiewając piękną piosenkę o przyjaźni. Śpiewając, bo karaoke jest tu na porządku dziennym. Około północy kończymy imprezę, żegnając się ze wszystkimi, najprawdopodobniej na zawsze.
Dastan, Sake, Max, Dima, Aza, Shakir, Bolek, Iljucha, Emir, Med, Salim, Beka i Aksiu. Niesamowita mieszanka etniczna (Rosjanie, Afgańczycy, Tatarzy, Kirgizi, Ujgurzy, Uzbecy) i zadziwiająca spójność religijna – wszyscy to muzułmanie choć bardzo dzieli ich podejście do religii. A jednak chłopaki tworzą niesamowicie zgrany zespół. Nie jest on wolny od konfliktów – w Karakol Base Camp pokłócili się o danie nam turystom zbyt mało cebuli. Te potrafią rozwiązywać zarówno siłą argumentów jak i argumentami siły. Przede wszystkim są to jednak bardzo fajni ludzie. Pomocni, uśmiechnięci, z ogromnym poczuciem humoru. A najpiękniejsze są ich historie, z których każda jest wyjątkowa. Czasem smutna, czasem wręcz tragiczna, czasem otwierająca nowy rozdział, ale na pewno warta zapamiętania. My z Łukaszem zapamiętamy ich na pewno 😉