Ostatni dzień naszego kursu, tym razem poświęcony praktycznej nauce ratowania osób na lawinisku. Kurs poprowadził Jędrek, ratownik TOPR, który przekazał nam cenne praktyczne wskazówki jak się zachować podczas prawdziwego zdarzenia.
Sama obsługa lawinowego ABC wymaga skupienia. Jeśli komuś się wydawało, że operowanie łopatą to nic trudnego, to proponuje wykopać dołek o kubaturze 1 metra sześciennego, który waży około pół tony. Wbicie łopaty w twardy śnieg to pierwsza trudność, a kolejna to wykopywanie tego śniegu.
Biegaliśmy wiec po pozorowanym lawinisku o wymiarach ok 30 x 50 m i szukaliśmy zakopanych detektorów. Ponieważ krytycznych jest pierwsze 15 minut, a wiec czas, w którym ratownicy TOPR raczej nie dotrą na miejsce zdarzenia, tym ważniejsze stają się umiejętności samodzielnego radzenia sobie na lawinisku. Detektory wiele ułatwiają, oczywiście pod warunkiem, że są włączone. W ćwiczeniach, a więc sytuacji nie obciążonej stresem, wykopywaliśmy dwóch „człowieków” w 5-6 minut.
Użycie sondy tez wymaga powtórzeń, albowiem ja do tej pory nie ma pewności, że za każdym razem wbijałam się w pozoranta, a nie w grubą glebę. Brutalna rekomendacja ze strony instruktora brzmiała, że jeśli detektor czy sonda znajdą człowieka na głębokości przekraczającej 180 cm, to szanse odkopania go za życia są marne, więc warto szukać kolejnych, oby płycej zakopanych.
Krzywa przeżywalności tez nie pozostawia złudzeń. 90% przeżywa jeśli są odkopani do 18 minut od zasypania, potem szanse przeżycia drastycznie spadają. Z kolei jeśli przeżyjesz pierwsze 35 minut, to potem szanse te nie spadają do 130 minut. Statystyka statystyką, ale nie chciałabym mimo wszystko kusić losu by je zweryfikować.
Jak jednak powszechnie wiadomo, nie wszyscy korzystają z detektorów. Z uwagi na ich wysoką cenę lub brak wyobraźni. O tym może świadczyć ubiegłotygodniowa lawina z Rysów, którą spuściło dwóch taterników. Brak detektorów, kaski w plecakach, a przede wszystkim kompletnie zignorowane warunki, w których na te wysokości się nie wychodzi. Dlatego też uczyliśmy się szukać ludzi nie używających detektorów. Chodziliśmy tyralierą i na hasło „sonda” wbijaliśmy sondę w ziemię, a w zasadzie to w zmrożony śnieg. Przeżycie dość ekwilibrystyczne, jeśli pomyśli się, że od skuteczności tych działań, ich skoordynowania i rzetelności podejścia zależy ludzkie życie.
Kurs zakończyliśmy około 15.00. Z naszą pięcioosobową grupą spotkaliśmy się jeszcze na pożegnalnym obiedzie, albowiem tylko my zostawialiśmy na dalsze kursy, a reszta już schodziła do Zakopanego.
Grzane wino, pyszne jedzenie oraz miłe towarzystwo Rafałka umilili nam późne popołudnie 🙂
Komentarze (3)
Jak to dobrze, że się tego uczycie i żebyście nigdy nie musieli sprawdzać swoich umiejętności,Zdjęcia są przepiękne i Wy jacyś tacy zadowoleni :))
Przed chwilą „na pasku” w TVN pisali, że ci co to ich przywaliła lawina na Rysach sprzęt przeciw lawinowy mieli w … plecakach – zgroza !!
Niestety to prawda. Wczoraj opowiadał nam o tym Jedrek z TOPR.