Nie mogłam dziś zasnąć w „nocy”, bo za oknem piękny dzień polarny wiec organizm nie dostaje sygnału że czas odpocząć. Nawet poduszka na głowie nie pomogła. Tym boleśniejszy był wiec poranek …
Po śniadanku jedziemy do portu w Reine, albowiem tam czeka na nas speed boat, na pokładzie którego mamy przepłynąć przez Maelstrom do ptasiej wyspy Sornaken, gdzie zlatują się rybitwy, kormorany, kaczki i ganity celem prokreacji. Niestety maskonurów nie było. Sam Maelstrom okazał nam dziś swą łaskawość. Najsilniejszy prąd morski na otwartym morzu na całym świecie, który na skutek określonej kombinacji siły wiatru i prędkości prądu morskiego, może wywoływać fale sięgające 10 m wysokości i tworzyć wiry wodne, z których ciężko byłoby się wydostać naszej łódeczce. Mimo sprzyjających warunków widzieliśmy kipiele wodne, w których nie chcielibyśmy się znaleźć.
Po drodze nasza przewodniczka opowiada nam nieco o geologicznej historii Lofotów. Wikipedia się myli. Góry tutaj nie są tak stare. Nie mają trzech miliardów lat tylko dwa miliardy osiemset tysięcy 🙂 Dodatkowo, około pół miliarda lat temu zderzyły się płyty norweska i grenlandzka, których konsekwencje możemy obserwować w postaci różnorodności geologicznych masywów górskich.
Docieramy rownież do pozostałości wiosek rybackich na krańcach wyspy, które zostały opuszczone przez mieszkańców w 1948 roku, albowiem rząd zapowiedział, że nie jest w stanie zagwarantować warunków bytowych godnych człowieka na tym terenie. Rybacy spakowali wiec swoje manatki, tj. ubrania, sprzęty i same domy i przenieśli się w miejsca bardziej przyjazne do życia. Jednym z takich miejsc było rownież Helle, gdzie spłynęliśmy tylko na chwile. Kapitan Mike znany rownież jako Michał, wyłączył na chwile silnik, byśmy mogli posłuchać jak brzmi cisza. Niestety łódki nie udało się uruchomić przez kolejne 90 minut. Wezwana została ekipa ratunkowa, ale czekanie na nią zajmowało nam dłuższą chwilę.
W tym czasie kontemplowaliśmy przyrodę, konwersowaliśmy z pozostałymi rozbitkami lub eksplorowaliśmy teren idąc za potrzebą. Nie wdając się w zbytnie szczegóły, gdyby ktoś chciał wiedzieć, jak się nosi kombinezon sztormowy, do którego się wcześniej nasikało, to ja już mam takie doświadczenie, mogę się nim podzielić, ale generalnie odradzam …
Łódkę udało się ostatecznie uruchomić więc o „własnych siłach” wróciliśmy do Reine, choć dwie godziny później. Po drodze minęliśmy nasz statek ratunkowy, ale tylko ukłoniliśmy się miłym panom i na pełnym speedzie odpłynęliśmy.
Po zdaniu felernego kombinezonu, usiedliśmy na chwile i daliśmy się skusić jakiemuś kiepskiemu żarciu w tandetnym barze. Do tej pory go odchorowywuję, ale na szczęście samopoczucie nie przeszkodziło mi w górskim trekkingu.
Plan zakładał dwie-trzy godziny lekkiego trekkingu na Trolldalsvatnet, jako rozgrzewkę przed jutrem. Nie wiem jakie widoki nas czekają jutro, ale te dzisiejsze były bajeczne. Jeziora, wodospady, rzeki, a to wszystko na różnych wysokościach i w otoczeniu gór. Chwila na czyimś pomoście na ostatnim jeziorze, przekąska w postaci jajka na twardo, łyk pigwóweczki dla kurażu, pare fotek i … sunto krzyczy że burza idzie, więc się zmywamy. Burzy po drodze nie spotkaliśmy, piękne słońce towarzyszyło nam do końca spaceru, a nawet do teraz kiedy zostały jeszcze tylko dwie godziny z dzisiejszego dnia. W sumie to mamy szczęście, że możemy obserwować białe noce, kiedy zachód słońca przechodzi od razu w świt. Tak jest tylko przez trzy tygodnie w roku. Warto to przeżyć nawet jeśli nie można spać …
Komentarze (1)
Przepiękne krajobrazy , a wodospad to po prostu cudo