Wczorajszy huraganowy wiatr przyniósł deszcz dzisiaj. Wiedzieliśmy, że w górach o takim stopniu nachylenia i różnorodnym podłożu nie poszalejemy, więc plan na dziś zakładał objazd wyspy Moskenesøy.
Po pożywnym śniadaniu, które stanowiła pierwsza w moim życiu owsianka, zaczynamy od końca Lofotów czyli miejscowości Å. Przygnały nas tam tradycyjnie wypiekane bułeczki cynamonowe, których niebiański smak przewinął się w niejednej opowieści i na niejednym blogu. I faktycznie, smak wart jest każdej z 40 wydanych koron 🙂 Choć samo miejsce jest dość niepozorne, jak chatka w sierpeckim skansenie, z wielkim piecem pamiętającym czasy XIX wieku, w którym codziennie wypieka się te kulinarne cudeńka. Po krótkim spacerze (do dłuższego zniechęcił nas siąpiący intensywnie deszcz) po centrum stanowiącym kilka domów, wróciliśmy do auta. Droga kończy się w tym mieście, więc mogliśmy tylko zawrócić.
A więc wracamy i kierujemy się do Sund. Tam zwiedzamy norweski skansen z najsłynniejszym warsztatem płatnerskim. Dziś nie wykuwa się tu już mieczy, rzemiosło ma charakter bardziej artystyczny, a za wyroby można zapłacić nawet kartą VISA. Do czego to doszło… Deszcz dalej pada, wiec z przyjemnością wsiadamy do naszego małego białego nissana – dosłownie tego określenia w języku polskim użył Norweg wypożyczający nam autko – i wypijamy łyk cieplej herbaty.
Kolejnym punktem programu jest okolica Ramberg, a konkretnie jej plaża w Junesvika. Biały piasek, turkus morza, góry w tle i … strumień deszczu. Długo tam nie zabawiliśmy, a przecież przy ciut lepszej pogodzie można by posiedzieć tu dłuższą chwilę i dać się ponieść myślom i marzeniom.
Po krótkich zakupach meldujemy się w zaciszu ciepłych dworskich pomieszczeń, gdzie oddajemy się relaksowi, an który zwykle nie mamy czasu, a do którego zmuszają nas dziś warunki pogodowe. Odpocząć tez trzeba umieć.
Przejazd wybrzeżem dał nam wyobrażenie o tych wyspach. Rozrzucone daleko za kołem podbiegunowym na wzburzonych wodach Morza Norweskiego, są jednym z najstarszych tworów geologicznych na świecie, choć ostrość wierzchołków, stromość ścian mierzących kilkaset metrów sugerowałaby coś zgoła odmiennego. Najwyższa góra ma „zaledwie” 1146 m n.p.m., które to metry jednak liczone od poziomu morza dają w kość najbardziej wytrawnym łazikom górskim. Zguba temu, kto je zlekceważy …