This post is part of a series called Tatrzańskie szkolenie zimowe cz2
Show More Posts
Dzisiaj mieliśmy do wyboru albo nawigację w terenie, co byłoby nieszczególnie trudne biorąc pod uwagę przejrzystość powietrza, słońce i raczej genialne warunki do trekingu, albo powtórkę ćwiczeń z profilaktyki szczelinowej. Hasło „Kazbek” rzucone w eter i decyzja jest prosta. Punkt 9.00 meldujemy się na naszym tymczasowym „lodowcu”, wcześniej oddawszy niepotrzebny sprzęt do depozytu. Wszak dziś już opuszczamy Halę 🙁
Ćwiczenia analogiczne do wczorajszych. Jeden zespół trójkowy, gdzie dwójka wyciąga „ofiarę”, a jeden zespół pojedynczy, w której delikwent ratuje sam siebie. Bardzo mi się podobają te ćwiczenia samodzielne, oczywiście jak już ostanę opuszczona przez to cholerne przełamanie skały – 90 stopni, które mnie blokuje od wczoraj. Manewry na sprzęcie są super, oczywiście kluczem do sukcesu jest ich powtarzanie. Także trzeba będzie zorganizować sesję przypominającą przed Kazbekiem 🙂
Bycie „ofiarą” w zespole trójkowym jest najmniej fascynujące, bo zwyczajnie się wisi na dole i marznie, choć słoneczko pozornie ogrzewa. Ale minus 10 jest, więc ono w końcu przenika do pośladków 🙁 Ci na górze ćwiczą swoje zadania. Każdy z nas wykonał wszystkie ćwiczenia przynajmniej raz, no może ja uniknęłam bycie „middle woman” w zespole trójkowym, ale to tylko ze względu na bezpieczeństwo Lucy, albowiem bałam się, że z osłabioną wciąż lewą ręką nie uda mi się jej wyłapać.
Kolejne ćwiczenia dotyczyły budowy punktów asekuracyjnych w śniegu. Wcześniej przerobiliśmy czekany i łopaty, dziś czas na grzyba śnieżnego. To niesamowite, że kulka ze śniegu jest na tyle solidna, że można się na niej swobodnie opuszczać. Z drugiej strony to wciąż ten sam śnieg, którego metr sześcienny potrafi ważyć tonę, gdy się go przerzuca na lawinisku. Łukasz-Instruktor pokazał nam jak się asekurować na grzybie i czekanie przy zejściu stromym terenem, oraz jak się samodzielnie opuszczać na linie przy wykorzystaniu prusika francuskiego i oczywiście przyrządu zjazdowego. Tu przez chwilę również mnie zatrzymało przełamanie skały (wciąż to samo), ale kilka oddechów i spojrzeń w dół później, swobodnie zjeżdżam ze stanowiska.
Na tym kończymy nasz 5 dniowy kurs turystyki zimowej. Tym razem zdecydowaliśmy się na wariant małej grupy i prywatnej szkoły Hard Rock Wspinanie, firmowanej przez Jana Kuczerę. Mieliśmy doskonałych instruktorów (Przemek Cholewa i Łukasz Depta), którzy bardzo elastycznie podchodzili do naszych potrzeb versus program szkoleniowy, oraz wykazali się niezwykłą cierpliwością w stosunku do naszych słabości. Ich uwaga była cały czas skupiona na nas, a nie na pozostałych 12 osobach jak to miało miejsce przy okazji poprzedniego kursu. My z Fibakiem przećwiczyliśmy raz jeszcze niektóre manewry, ale też nauczyliśmy się sporo nowych rzeczy. A wycieczka na Granaty z lotną asekuracją to mój aktualny Mount Everest 🙂
Komentarze (1)
I tylko takich wspaniałych i bezpiecznych Everestów Wam życzę. Buziaki