W dniach 3-4 kwietnia znów mnie poniosło do europejskiej stolicy. Tym razem z całym składem menadżerskim mojej firmy na warsztat paneuropejski. Mieliśmy debatować jak zbudować lepszą przyszłość 🙂 Dlatego zamknęli nas w sali konferencyjnej hotelu Intercontinental i trzymali bez ustanku 48 godzin. W związku z tym jedyna szansa na zwiedzanie Budapesztu powstała dopiero około 22, po służbowej kolacji.
Budapeszt zwiedzaliśmy przez pryzmat Mostu Łańcuchowego, który sam w sobie jest niezwykłą budowlą. Został oddany do użytku w 1849 jako pierwszy most łączący dwa brzegi miasta, Budę i Peszt. Zburzony podczas drugiej wojny światowej, odbudowany w setną rocznicę powstania. Potężne wrażenie potęgują lwy strzegące wejścia. Spacer po nim nocą to dodatkowa atrakcja, gdyż most jest bajecznie oświetlony.
Z mostu cudownie widać Zamek Królewski. Ten po raz pierwszy przyjął rolę siedziby króla prawdopodobnie w XIV wieku w okresie panowania króla Ludwika I Wielkiego. Obecna budowla w niczym nie przypomina jednak oryginału, który Turcy zmienili na arsenał, a wybuch w nim doszczętnie go zrujnował. Nowy zamek został zbudowany w XVII wieku, by przyjąć ostateczny kształt przy okazji obchodzenia przez Węgrów tysiąclecia istnienia państwa czyli pod koniec XIX wieku.
Idąc w kierunku Zamku po prawej stronie w oddali migotały nam równie pięknie oświetlone budynki Parlamentu. Musieliśmy się jednak zadowolić ich widokiem z daleka, gdyż spacer do nich byłby zbyt długi, a nas od rana czekały kolejne eksploatujące warsztaty.
Ja zwiedzałam Budapeszt w 2002 roku, ale byłam wówczas mniej świadomą turystką, i jeszcze mniej wytrawną fotografką, dlatego wspomnień uwiecznionych na zdjęciach pozostało mi niewiele. Budapeszt bardzo mi się teraz spodobał i myślę, że uda mi się namówić męża, by zwiedzić dogłębnie miasto mojego poczęcia 🙂