Dzień zaczęliśmy od śniadania, do którego dołączył Przemek, nasz instruktor.
Punktualnie o 9.00 zaczynamy wykład dotyczący wyposażenia plecaka i rodzajów węzłów. A potem pakujemy się i idziemy w terenie uczyć się lotnej asekuracji.
Według wczorajszych zapowiedzi mieliśmy iść do PZA Labu, ale Przemek zmienia dziś zdanie. Idziemy na Granaty …
Lawinowa 1, więc względnie bezpiecznie, choć ryzyko istnieje zawsze.
Zaczynamy w miejscu, w którym mieliśmy wczoraj szkolenie lawinowe. Ten szlak nie bierze jeńców. Pnie się od razu ostro w górę. Trawersy dodają pikanterii do drogi, która wiedzie po śnieżnych stopniach. Nachylenie systematycznie wzrasta, a przed samym szczytem sięga 42 stopni. To pierwszy moment, w którym czuje się niepewnie. Ale niezawodny Przemek wychodzi z pomocnym czekanem i pokazuje mi jak się asekurować czekanem przy takiej stromizmie. Wchodzę na półkę. Serce bije szybko, ale chwilę później zwalnia 🙂
Na półce ubieramy uprzęże i sprzęt osobisty, docieplamy się, a przede wszystkim wiążemy liną. Idziemy w dwóch zespołach. Najpierw Lucy i Mike, a potem Fibak i ja. Jestem ostatnia, więc trochę marznę zanim wychodzę w górę. Pierwsze stopnie są właściwie pozbawione śniegu, więc rośnie obawa jak raki poradzą sobie na gołej skale. Na krótko jednak, po potem moje ręce znajdują cudowne chwyty i wychodzę swobodnie w górę. Ta część podejścia do właściwego Skrajnego Granatu sprawiła mi ogromną radość. Zbieram cały szpej po drodze. Spotykamy się wszyscy na Skrajnym.
Dalej trochę czekamy, bo wyprzedzają nas dwie grupy. Dziewczynom idzie wolno, a jedna z nich osuwa się po grani po mokrym śniegu. Dlatego czekamy jeszcze dłużej ;(
W końcu jednak ruszamy. Podejście na Pośredni Granat jest interesujące. Sporo skał, do których ręce aż lgną, bo wyobrażają sobie wspinaczkę. Sporo podejścia na czekanie, jeden trawers mrożący krew w żyłach, na którym podobno Mike i Fibak wpadli w niezłą głupawkę 😉 Robi się późno, a poznaję to po tempie, które narzucają instruktorzy. Na szczyt Pośredniego jestem zmuszona niemal wbiec.
Na szczycie pytam Przemka, czy pozostało nam „tylko to”? Tylko to, czyli podejście na Zadni Granat jest dla mnie hardcorowe. Wąziutka grań na szerokość stopy, z gigantyczną ekspozycją po obu stronach. Zmroziła mi krew w żyłach, ale zasadniczo nie miała wyboru jak iść dalej. Potem było jeszcze lepiej. Mini komin, gdzie trzeba było przerzucać nogami od lewa do prawa, by wejść na górę. Dzięki Bogu za kolesia w zielonej kurtce, który szedł zaraz za mną i pomagał mi zdejmować punkty asekuracyjne zawieszone zbyt wysoko jak na mój lewy bark. Szkoda, że przy tym kominku musiał wysłuchać moich przekleństw, które jak zawsze pozwalają mi pokonać największe trudności. A klęłam na czym świat stoi 🙂
Za chwilę jednak wychodzę na szczyt Zadniego. Cudowne uczucie, niesamowite widoki i tylko ten nawis po lewej stronie niebezpiecznie szczerzy swoje śnieżne kły.
Mimo faktu, że droga była trudna technicznie, jestem niesamowicie szczęśliwa, że w sumie całkiem nieźle udało mi się ja przejść 🙂
Schodzimy z Zadniego w głębokim śniegu, ale bez poważniejszych trudności. Nawet ślizg w wydaniu Fibaka nie jest jakiś spektakularny, bo mokry śnieg go szybko wyhamowuje. Niespełna 20 minut później jesteśmy nad Zmarzłym Stawem i czeka nas zejście. Dziś już nie jest takie groźne. Godzinę później dochodzimy do Murowańca.
Wykończeni bo w zasadzie tylko na śniadaniu o 8.00, ale mega zadowoleni z kolejnego Everestu, przynajmniej w moim wydaniu 🙂 930 m przewyższenia, 8 km i 8 godzin piechota nie chodzi 🙂
Zasłużyliśmy na piwko i jedzenie 🙂
Komentarze (1)
Cieszę się, że to „łaziorstwo” sprawia Wam tyle radości. Widać na zdjęciach, że jesteście mega szczęśliwi. Ściskam Was