This post is part of a series called Finlandia 2018
Show More Posts
- Podróż do krainy niedźwiedzia brunatnego
- Pierwsze spotkanie z misiem
- Oko w oko z Georgem 1
- Podsumowanie „łowów”
- Finlandia 2018 – porady praktyczne
Dzień wykorzystujemy na regenerację i eksplorację najbliższego terenu. Ostatnie sprawdzenie sprzętu i narady oraz porady dotyczące ustawień czasu, przysłony oraz ISO, a wszystko po to, by móc zrobić choćby to jedno wymarzone zdjęcie. Ok. 17.00, po krótkim instruktarzu przewodnika wyruszamy w ciszy, w kierunku czatowni. Te są dwuosobowe i jak na moje amatorskie oko, dość komfortowe. Jest miejsce do spania, siedzenia, nawet mini toaleta (w postaci dużego wiadra) oraz oczywiście główny punkt czatowni – miejsce do wygodnego obserwowania otoczenia, aby w każdym momencie móc zacząć robić zdjęcia. Dodatkowo w każdej z czatowni przygotowane są stanowiska, aby po umieszczeniu głowicy od statywu możliwym było zamocowanie aparatu. Przydzielono nam łącznie trzy czatownie, położone w swoim sąsiedztwie. Mieliśmy bezpośredni widok na zagajnik oraz jezioro, a zatem celem na dziś są zdjęcia zwierząt z odbiciem w wodzie.
Na początku słychać i widać ptaki. Różne gatunki od mew po kruki wydzierają sobie z dziobów ewidentne resztki jakiegoś mięsa. Dzięki nim wiemy dokładnie, w których miejscach rozlokowane są tzw. „food trap’y”. Pierwszy i jak się później okazuje jedyny niedźwiedź pojawia się niecałą godzinę od naszego przyjścia, najpewniej zwabiony hałasem rozkrzyczanych ptaków. Jego masa i wielkość robią wrażenie. Nie chciałabym się znaleźć w bezpośrednim zasięgu tego olbrzyma. On wie po co tu przyszedł. Obchodzi po kolei wszystkie przystanki, w których rozrzucono mięsne przysmaki. Tym samym mamy okazję do podziwiania go i uwieczniania na zdjęciach. Nie ma czasu na zastanawianie się zbyt długo. Miś nie czeka, aż skończymy sesję, tylko dosłownie biegnie dalej. Towarzyszy mu ptasia horda, do tej pory nie wiem w jakim celu. George I, bo tak nazwaliśmy wspólnie tego niedźwiedziego samca alfa, kręci się jeszcze chwilę między czatowniami po czym znika w zaroślach. Godzinę później wraca, by utwierdzić się, że zjadł absolutnie wszystko i znów znika na polanie w promieniach zniżającego się słońca. Po kolejnej godzinie widzimy ponownie jego majestatyczna sylwetkę na skraju lasu, ale jest na tyle daleko, że nasze obiektywy nie dają rady, aby to uchwycić.
Słońce chyli się ku zachodowi. Niestety ekspozycja czatowni na wschód nie pozwala nam na podziwianie zachodzącego słońca. Zabijamy więc czas rozmowami prowadzonymi najdelikatniejszym szeptem, ćwiczeniem zdjęć natury odbijającej się w toni jeziora czy też ucieczką w głąb własnych myśli. Takich chwil, kiedy jesteśmy sami ze sobą i mamy możliwość refleksji nad życiem, w toku pędzącego świata jest niewiele. Dlatego też, każdy z nas wykorzystuje maksymalnie te kilkanaście godzin zamknięcia w czatowni.
Zapada noc. I tak nic nie uchwycimy, więc kładziemy się na prowizorycznych łóżkach, by zapaść w sen na kilka godzi, w nadziei, że wschód słońca przyniesie kolejne fotograficzne gratki. Tak się jednak nie dzieje. Poza mistycznym wschodem, żadne zwierzę nie zaszczyca nas obecnością na tym terenie. Miśkowi się nie dziwię, w końcu zżarł wszystko co mógł. Ale rosomaki, czy wilki? No mógłby się którykolwiek pokazać. Podobno bardzo późnym wieczorem pojawił się cień nad jeziorem, sugerujący chwilową obecność rosomaka, ale nie udokumentowano tego na żadnym ze zdjęć.