Pobudka o 5. Pod wieloma względami to nie była dobra noc. Regeneracja nie nastąpiła ani tak szybko jak byśmy chcieli ani do oczekiwanego poziomu. Jednak wiek robi swoje, choć nie jeszcze mamy prawa za bardzo narzekać. Mimo to wstaliśmy o 5.15. Szybka poranna toaleta, żarcie liofilizowane podane na śniadanie. Wszak kuchnia czynna dopiero od 7.30. O 6.15 ruszamy.
Z uwagi na różne okoliczności, które nieoczekiwanie wystąpiły między zaśnięciem a przebudzeniem się, modyfikujemy nasze plany. Mike i Lucy są już zapewne dawno na Zawracie, my idziemy na Przełęcz Krzyżne. Szlak obchodzi Żółtą Turnię, wchodząc do Doliny Pańszczycy przy Czerwonym Stawie. Dalej pnie się do góry, doprowadzając nas, po niespełna 3 godzinach, ostatecznie do Krzyżnego, na 2,112 m n.p.m.
To ukochane miejsce Fibaka w górach, więc poświęcamy mu chwilę. Wieje wprawdzie jak w kieleckim, ale od czego są goreteksy. Sesja zdjęciowa za nami. A było co fotografować. Otworzyła się przed nami panorama praktycznie wszystkich wysokich szczytów Tatr, z wyjątkiem szczytów Orlej Perci. W tle Krywań, Szczyrbski Szczyt, Koprowy Wierch, Cubryne, Mieguszowieckie Szczyty z magiczną Kazalnicą, Rysy, Niżne Rysy, Kończysta, Ganek, Gierlach, Polski Grzebień, Jaworowy Szczyt, Lodowy Szczyt, Łomnica i Kołowy Szczyt. Na pierwszym planie Szpiglasowy Wierch, Miedziane, Młynarz czy przepięknie ulokowane schronisko w Dolinie Pięciu Stawów, z Siklawą w tle.
Ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Granatów. Początkowo droga nie prezentuje większych trudności poza tym, że jest wyeksponowana. Chwile potem wychodzimy na skałę, gdzie przypadłyby się jakieś sztuczne ułatwienia. Pewnie znów bardziej dla głowy niż dla reszty ciała. Dalej wchodzimy w giga komin schodzący w dół. Są łańcuchy. Spokojnie możemy się do nich przypiąć lonżą, która psychologicznie ułatwia poruszanie się po tym terenie. Generalnie szlak wiedzie granią, mniej lub bardziej wyeksponowaną. Niekiedy jest miejsca na dwie osoby, a niekiedy na pół dtopy. Jedynym problemem dla mnie są miejsca, w których brak jest zabezpieczenia, a po obu stronach pionowa lufa. Na szczęście dla mnie takich miejsc mijamy … jedno! Fibak nakazuje przejść je szybko, co niniejszym czynię, wiec szybko zapominam o trudności.
Między Orlą Basztą a Granatmi spotykamy Mika i Lucynę, którzy maja w planach całą Orlą Perć. Szacun, bo zaczęli o trzeciej nad ranem, a teraz już musieli ją skończyć, bo następnym zejściem jest dopiero Krzyżne.
My tymczasem dalej pokonujemy zejścia i przewyższenia. Jest ich sporo, a każde kolejne jest coraz bardziej strome, pionowe. Do tego zaczynamy jechać na rezerwie, mimo że co i rusz posilamy się kabanosem i mlekiem w tubce.
Planowaliśmy zejście przez Żadni Granat, ale kończymy się na Skrajnym. Brakuje wody, energii i doskwiera nam zmęczenie. Łukasza niepokoją również chmury nad Kasprowym. Później okaże się, że nic ze sobą nie przywlokły, ale wtedy tego nie mogliśmy wiedzieć. Wszak pogoda w górach bywa nieobliczalna.
Na Skrajnym spędzamy dłuższą chwilę. Uzupełniamy elektrolity i cukier. Zdejmujemy osprzęt, który budził spore zainteresowanie wśród mijających nas ludzi. Niekiedy rownież powodował złośliwe uwagi. Sporo pokonujących Orlą Perć ludzi bowiem idzie bez niczego. Krótkie spodenki, T-shirt na ramiączka, mały plecaczek i buty sportowe. Ich sprawa, choć później zwyczajnie szkoda.
Ok. 13.30 zaczynamy zejście ze Skrajnego Granatu. Jest długo, kamieniście i stromo. Łukasza boli kolano, na które wcześniej spadł kamień z obrywu, sporych rozmiarów. Wydaje się, że skończyło się na bólu, ale pewnie dopiero czas pokaże skalę zniszczeń.
Ok. 15.30 meldujemy się w Murowańcu. Wcześniej podziwialiśmy tłumy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. W razie czego ci wszyscy ludzie byli w górach. Kolorowo, ale bardzo tłocznie.
Piwo, cola, woda. Fibak nie wie od czego zacząć. Piwo wygrywa. Razem z szarlotką i naleśnikami. Jest cudownie. Zmęczeni, nogi wchodzą nam w cztery litery, ale to wszystko z poczuciem, że dziś osiągnęliśmy szczyt, na którym „tlenu brak” (vide „wspinaczka” by Lady Pank)!