- Taszkient – brama do Jedwabnego Szlaku
- Bukhara czyli oaza na pustyni Kyzył-Kum
- Samarkanda. Miasto z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy
- Rahmat O’zbekistan! Porady praktyczne.
Pomysł na wyjazd do Uzbekistanu urodził się w mojej głowie, kiedy kilka lat temu usłyszałam pełne zachwytu opowieści koleżanki, a sama Azja Centralna pojawiła się już na moim turystycznym radarze. Uruchomienie bezpośredniego połączenia LOT do Taszkientu, nad czym pracowała Asia oraz podprogowa presja wywierana przez mamę, spowodowały, że oto jesteśmy tutaj, pierwszy raz w całkowicie babskim składzie.
LOT nocą oraz 4-godzinne przesunięcie w czasie sprawia, że po kilku dosłownie godzinach letargu przerywanego kaszlem dziecka na siedzeniu obok, wczesnym rankiem lądujemy w Taszkiencie – bramy do dawnego Jedwabnego Szlaku.
Jeszcze na lotnisku dokonujemy wymiany amerykańskiego środka płatniczego na lokalne sumy, stając się z automatu milionerkami. Łapiemy taksówkę, choć właściwie to taksówkarz łapie nas, i za bajońską sumę – jak się później okaże – wiezie nas do hotelu. Nie był to jednak moment na twarde negocjacje, kiedy my pragnęłyśmy śniadania i chwili dla siebie.
Zwiedzanie Taszkientu zaczynamy od … metra! Z perspektywy Warszawy ten wybór byłby co najmniej zaskakujący, jednak metro w Taszkiencie to podróż po ważnych punktach uzbeckiej historii, sztuki, religii czy osiągnięć, a każda stacja to istne dzieło sztuki. 48 stacji podzielonych na 4 linie, z których my podziwiamy zaledwie wycinek, a i tak ulegamy zachwytowi.
Następnie zmierzamy na Chorsu Bazaar. Typowy wschodni bazar, gdzie sprzedaje się mięso obok chińskich klapek czy złoto obok rzodkiewek gigantów. Wszędzie dużo ludzi, czuć zapachy lokalnych przysmaków, słychać głośne rozmowy, zaczepki sprzedawców i szelest banknotów, które w dużych ilościach zmieniają właścicieli. Gdzieniegdzie, w zakamarkach bazaru są drzwi do ukrytej pracowni ceramicznej, w której wyrabia się i sprzedaje prawdziwe cudeńka, z których Uzbekistan wszak słynie.
A potem była kawa… Chciałabym napisać, że wypiliśmy lokalną kawę parzoną na naszych oczach w małej knajpce z widokiem na monumentalne meczety, ale prawda jest taka, że Uzbekistan to nie Finlandia i tu się kawy zasadniczo nie pije, a już na pewno nie celebruje. Dlatego idziemy tam, gdzie na pewno ją dostaniemy – do KFC 🙂
Kawa z KFC spełniła swoje zadanie! Wstąpiła w nas nowa energia, której trzeba szukać w zakamarkach akumulatorów wyładowanych na skutek nieprzespanej nocy. Idziemy w kierunku kompleksu Khazrati Imam. Ten zabytek architektury pochodzi z XVI-XX wieku i składa się z madrasy Mo’yi Muborak, mauzoleum Qaffol Shoshi, Baroqxon Madrasa, meczetu Hazrati Imam, meczetu Tillashayx i Islamskiego Instytutu Imama al-Bukhari. Ten ostatni wydawał się być najbardziej reprezentatywny, ale oddzielały nas od niego żurawie i budowa, albowiem powstaje tam, robiony z rozmachem i przepychem, Instytut Kultury Islamskiej.
Plan na dalsze zwiedzanie zakładał przejazd taksówką do Toshkent Teleminora, czyli wieży telewizyjnej, z której miał się rozpościerać wspaniały widok na miasto. Sama wieża, owszem, imponująca i chyba wysokością nie ustępuje wiele najwyższym wieżom na świecie. Kolejka do windy mniejsza niż w Kairze, dlatego podejmujemy wysiłek wjechania na 6 piętro i obejrzenia widoku 360 stopni na miasto przez … brudne szyby! To zaskakuje tym bardziej, że Taszkient jest bardzo czystym miastem, nie ma śmieci czy małpek na trawnikach ani psich kup niesprzątniętych przez właścicieli. Hmmm… może dlatego, że nie ma tu psów 🤔
Spacerujemy do metra, w którym się rozdzielamy. Asia jedzie do hotelu odpocząć, my z mamą i Mirką kontynuujemy zwiedzanie, które planujemy zakończyć w okolicy Placu Timura. Tam nad placem góruje słynny Hotel Uzbekistan. Monument na miarę radzieckiego imperializmu nie wzbudził mojego architektonicznego zachwytu, ale rozumiem dlaczego trzeba go zobaczyć. Będąc w tym miejscu nie sposób go pominąć 🙂 Ciekawy planistyczny pomysł na pokazanie styku wschodu z zachodem miał ktoś, kto wydał pozwolenie na Intercontinental po drugie stronie ulicy!
Przy samym placu usytuowany jest również wspaniały, absolutnie przepiękny, budynek Forum Międzynarodowego, łudząco podobny do Mauzoleum Abrahama Lincolna. Popołudniowe słońce, burzowe chmury, biel fasadowego granitu genialnie ze sobą kontrastowały.
A na samym środku placu stoi on – Amir Timur, średniowieczny wódz mongolskiego plemienia, który zapoczątkował rod Timurydów, a który zdobył większość Azji Środkowej, Iranu i Zakaukazia.
Od placu dochodzimy do ulicy, gdzie swoje ekskluzywne butiki mają największe zachodnie brandy, a gdzie dzisiaj i przez kolejne dni trwa festyn uliczny, albowiem Uzbekowie mają święto i swój długi weekend. Festyn uliczny oznacza jedzenie, a my ostatni posiłek jadłyśmy jakieś 7 godzin wcześniej, więc uzbecki lavash (taki wrap z baranim mięsem) czy burger z kurczakiem wchodzą aż miło, uzupełniając niewątpliwy deficyt kaloryczny. I wciąż będzie miejsce na kolację, którą planujemy wieczorem z Asią w hotelowej restauracji z kebabem.