Rowerowy wyjazd w okolice SanRemo miałem w głowie od dawna. W końcu to właśnie tam, w bliskości tego nadmorskiego miasta rozgrywa się końcówka wyścigu Mediolan-SanRemo, zwanym przez Włochów Primavera – czyli wiosna. Ten wyścig to także jeden z 5 kolarskich monumentów, a także wspaniała historia polskiego kolarstwa i przepiękny wygrany finisz w 2017 roku przez Michała Kwiatkowskiego. Ten wyścig to także Cipressa i Poggio, które decydują o losach wyścigu. Zazwyczaj nie ma znaczenia przejechane wcześniej ponad 200 km, liczy się to kto pierwszy zacznie zjeżdżać z Poggio. Także musiałem tam być.
Odkąd Rafał zaczął trenować kolarstwo, ja również zwiększyłem ilość godzin na rowerze. W końcu muszę móc choć trochę dorównać. Póki co, jak to powiedział synek, „chyba dałbym radę utrzymać koło młodzikom z jego ówczesnego klubu”. Do dziś nie wiem czy to był komplement czy szyderstwo 🙂
A więc, szybka decyzja. Pakujemy nasz kamper i ruszamy w trójkę do Włoch. Jedzie z nami Kacperek, super fajny chłopak z poprzedniego klubu Rafała, który zostając w nim na kolejny sezon trochę rozmienił swój talent. Trudno, najważniejsze, że już teraz Kacperek jeździ tam, gdzie ma szansę i zaplecze, by podnosić swój kolarski kunszt i szlifować talent pod okiem doświadczonych trenerów.
Wyruszamy późnym popołudniem w piątek. Pogoda w Polsce dość dobra, ale jak tylko mijamy granicę z Czechami dopada nas śnieżyca. Absolutnie nic nie widać przez szybę kampera. Stajemy na pierwszej napotkanej stacji i decydujemy się przeczekać tu noc. Rano musimy dosłownie odkopać kamper z kilogramów śniegu. Niemniej później, z każdym przejechanym kilometrem, staje się coraz cieplej i słonecznej. Okolice Genui przywitały nas prawdziwą lampą i fantastycznym widokiem na morze. Docieramy na kamping w niedzielę rano i od razu wsiadamy na rowery, by rozruszać mięśnie…
Wiem, że Włosi kochają kolarstwo i są zdrowo szurnięci na tym punkcie, ale czegoś takiego się nie spodziewaliśmy. Trasy są tu niezwykle malownicze, dużymi odcinkami przystosowane tylko dla rowerzystów. W okolicach SanRemo ścieżki rowerowe zbudowano w lini dawnej kolejki. Trasa wiedzie nad samym morzem i posiada niezliczone tunele. Wszyscy czuliśmy się jak na Zwift-cie ze względu na intensywny ruch na trasie. W Polsce nawet na Gassach w szczycie sezonu nie spotka się takiej liczby kolarzy.
Podczas tego krótkiego pobytu w ojczyźnie kolarstwa, wjechaliśmy oczywiście na Ciprese i Poggio, z tym że ja klasycznym wjazdem, zaś chłopcy wybrali chyba najbardziej stromą drogę w okolicy. Wrócili wycieńczeni, ale naprawdę szczęśliwi. Po powrocie do kampera mówili tylko o tym podjeździe i sprawdzali ile ta „sztajfa” miała % nachylenia. Szacun panowie, bo okazuje się że max przekroczył 30%, a oni wciąż jechali. Dla mnie, wjazd na te dwie górki to spełnienie moich marzeń i naprawdę czerpałem ogromną przyjemność z pokonania każdego kilometra podjazdu. Poza tym największe wrażenie zrobiło na mnie Muzeum Kolarstwa Ciclabile Imperia Ospedaletti, które znajduje się w jednym z długich tuneli na trasie.
Chłopcy dodatkowo zrobili wypad na – bagatela! – 140 km do Monako!
Każdy z nas miał na tym wyjeździe inny cel. Ja – chciałem przeżyć z nimi i wjechać na Ciprese i Poggio, Rafal miał kręcić kilometry, bo w dwa miesiące miał przejechać ich 2 tys. Kacper szykował nogę, ale jasnych wskazówek od trenera nie miał zbyt wiele, poza tym by młodego Fibaka na kole nie wozić.
Dla mnie to było niezwykle ciekawe i fajne przeżycie, ale też radość, że pomimo, iż Rafał i Kacper nie jeżdżą już razem w jednym klubie, to jednak obaj są żywym potwierdzeniem teorii, że kolarstwo tworzy silne więzi międzyludzkie.