Jesteśmy w Madrycie, wbiwszy się z partyzanta w część projektu Rafała i Agnieszki związany ze stolicami Europy. Madryt był moim pierwszym w życiu miastem, do którego doleciałam samolotem. Na szczęście doleciałam, gdyż turbulencje podczas tamtej podróży zmusiły samolot do lądowania, podczas gdy mnie się wtedy wydawało, że to koniec mojego krótkiego życia. Ten lot był spokojniejszy, choć nie uniknęliśmy turbulencji. Widocznie tak tu wieje.
Tym razem Ryanair wyleciał o czasie i w Madrycie meldujemy się ok. 20.00. Pół godziny później dojeżdżamy do hotelu, którego centralne położenie przy Puerta del Sol pozwoli na sprawne zwiedzenie miasta. Lokujemy się na szybko w naszym Garden Suites i wychodzimy w miasto, by przyjąć kilka cervezzas y tapas 🙂 Wieczór kończymy spacerem do Plaza de Cibeles, gdzie stoi majestatyczna i przepięknie oświetlona fontanna z posągiem frygijskiej bogini Kybele. Na placu znajduje się również gmach poczty głównej, który mógłby uchodzić za architektoniczną perełkę miasta oraz Banco de España. Myśleliśmy, że to ten budynek zagrał w serialu „Dom z papieru”, ale szybko się przekonaliśmy, że nie. Później doczytaliśmy, że większość odcinków była kręcona poza Madrytem 😉
Dzień następny zaczynamy również do Plaza de Cibeles, niemniej ten nie prezentuje się już tak okazale jak poprzedniego wieczoru. Jednak noc i oświetlenie robią robotę. Dalej kierujemy się do budynku Biblioteki Narodowej, której wspaniały gmach pewnie niejednego zachęcił do czytania książek. Następnie przez Plac Kolumba zmierzamy do Parku Retiro. Wcześniej jednak dochodzimy do Placu Niepodległości, gdzie króluje Puerta de Alcalá, niegdyś wschodnia brama miasta. Klasycystyczny pomnik, na który składa się pięć przejść, został wybudowany pod koniec XVIII wieku.
Kilka metrów dalej znajduje się wejście do Parku Retiro, wspaniale rozplanowany park zajmujący 120 hektarów powierzchni, który nazywany jest zielonymi płucami Madrytu. Znajduje się w nim kolumnada z pomnikiem Alfonsa XIII, Pałac Velasquez, przed którym nabyta została żyrafa (która w toku podróży gdzieś zaginęła), Pałac Kryształowy, w środku którego funkcjonuje intrygująca, choć miejscami mroczna, wystawa prezentująca sztukę znad Pacyfiku, czy wreszcie Pomnik Upadłego Anioła. Gubimy się w rozlicznych alejkach, co i rusz zmieniając kierunek spaceru. Na wyjściu z parku podchodzimy jeszcze do najstarszego w Madrycie drzewa, które podobno spełnia życzenia. Przynajmniej trzy z nich dotyczyły przyszłej szkoły Rafała, i każde z nich związane było z innym miastem 😉 Żyrardów, Toruń, Świdnica … 🙂
Opuszczamy ten wspaniały park i idziemy w kierunku stacji Atocha, która oprócz tego, że jest największym hubem komunikacyjnym miasta, znana jest również z tego, że funkcjonuje na niej niewielki ogród botaniczny. Nie było jednak nam dane pospacerować jego alejkami, gdyż akurat odbywało się nawadnianie.
W drodze powrotnej mijamy pomnik Neptuna. Pierwsze wrażenie jest takie, że Madryt to miasto pomników. Na każdym kroku stoi na ogół ktoś, na większym bądź mniejszym cokole, by upamiętnić zdarzenie lub tylko zasłużonego człowieka. Wracając w kierunku Puerta del Sol, mijamy budynek Parlamentu (i odnieśliśmy wrażenie, że akurat się coś działo, biorąc pod uwagę reporterów rozstawionych wzdłuż bramy wjazdowej), Teatr Królowej Wiktorii i wiele innych wspaniałych kamienic, które wyglądały tak, jakby przed chwilą wszystkim naraz odświeżono elewacje. Lunch jemy w restauracji katedralnej, która skusiła nas swoim wyglądem, ale pod katem jedzenia jakoś szczególnie nie zachwyciła.
Pod Pałacem Królewskim ekipa się dzieli na podgrupy. Łukasz z Młodym jadą na Estadio Athletico de Madrid, Mariusz na Santiago Bernabeu (czego później będzie żałował, gdyż ten jest w remoncie), a my z Agnieszką idziemy do Corral de Moreria, na ponoć najlepszy w mieście spektakl flamenco.
Przechodzimy jeszcze przez plac, z którego jednej strony widać przepastny dziedziniec Pałacu Królewskiego, a z drugiej Katedrę Matki Bożej Almudena. Katedera powstała w XIX wieku, została zbudowana w stylu neoklasycystycznym, by nie odróżniać się od pałacu, natomiast jej wnętrza ujmujące skromnością zbudowane są w stylu neogotyckim. Tymczasem krypta, która jest niczym innym jak współczesnym cmentarzem wewnątrz, prezentuje styl neoromański. Na dziedzińcu przed katedrą stoi pomnik Jana Pawła II, który poświęcił ten obiekt w 1993 roku. Przeszłyśmy jeszcze przez Most Króla, który miał być okazałym akweduktem, ale ze wspaniałości dawnych czasów niewiele zostało, albo nie było miejsca, gdzie można byłoby podziwiać w pełni jego okazałość. Dodatkowo, barierki osłonięte były taflami szkła, by powstrzymać samobójców, którzy chętnie korzystali z tego miejsca.
A teraz, podczas gdy chłopcy poszli w swoją stronę, my idziemy na pokaz flamenco. Zamknięte w sali z kilkunastoma stoliczkami, z zaciągniętymi okiennicami, przy oparach zielono-czarnych herbat, podziwiamy pełen szaleństwa, zaangażowania i obłędu w oczach show. Obie wyszłyśmy zachwycone, niemniej chyba inaczej wyobrażałyśmy sobie flamenco. Czerwone suknie tancerek nasuwały skojarzenia z namiętnością i pasją tancerzy, tymczasem dostałyśmy pełną brutalnych niekiedy emocji taneczną opowieść pojedynczych aktorów o bogatej ekspresji twarzy i ciała, w akompaniamencie gitary i śpiewu na żywo. Wow!
Słońce zaczęło się zniżać, więc po krótkiej wizycie w neoromańskiej katedrze i w miejscu upamiętniającym dawne mury Madrytu za czasów, gdy Madryt był islamskim miastem, idziemy w kierunku Świątyni Debod, będącej zabytkiem Unesco, jaki Egipt podarował Hiszpanii w zamian za pomoc udzieloną w latach 70-tych. Chcieliśmy tu przyjść na zachód słońca, albowiem skusiły nas internetowe zdjęcia, gdzie światło zachodzącego słońca przechodzi przez zewnętrzne portyki. Nie ta pory roku 🙂 Nie byliśmy jednak zawiedzeni (choć stanie w długiej i wolno posuwającej się kolejce odstraszało), albowiem gdy zaszło słońce rozświetliły się światła wokół świątyni. No i wtedy wyglądała ona przepięknie …
Wracamy tętniącą życiem Gran Via, przez Markedo de San Miguel (będącą oczywistą inspiracją dla naszej warszawskiej Hali Koszyki czy Elektrowni Powiśle), by spędzić wieczór już wspólnie z chłopakami przy paella i piwie 🙂
Kolejny – nie do końca planowany dzień, z uwagi na zmianę godziny wylotu, wykorzystaliśmy na wizytę w Muzeum del Prado, gdzie mieliśmy okazję podziwiać kopię obrazu Mona Liza wykonaną przez jednego z uczniów Leonarda czy też naturalistyczne obrazy Goyi. Lunch zjedliśmy na Plaza Mayor, jeszcze lepszą niż wczoraj paellę i dzban Sangrii, a potem szwendaliśmy się bez celu po madryckich uliczkach, mając już włączony „Lizbona mode”. O czasie, tj. 20.05 odlatujemy w kierunku portugalskiej stolicy 🙂