Jeśli jeszcze wczoraj żywiliśmy jakąkolwiek nadzieję, że niedziela przyniesie wytchnienie od ludzkich tłumów, to ta musiała nas srodze rozczarować… Dzień zaczęliśmy jednak od wyjazdu z Rzymu. Czarek zabrał nas do Tivoli, by pokazać nam imponujące ogrody Villa d’Este, który to kompleks został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako arcydzieło w zakresie projektowania ogrodów i małej architektury. Naczekaliśmy się ponad godzinę na wejście, albowiem tutaj kolejka również skręcała się w literę U. Niektórzy skorzystali z okazji, by obejść to malutkie Tivoli, a jeszcze inni zrobili to nawet dwa razy 😉
O ile zbiory malarskie zgromadzone w willi wpisywały się idealnie w nastrój Halloween (częstokroć budząc konsternację, niepokój, obrzydzenie), o tyle ogród, jego idealnie przystrzyżone krzewiaste alejki i tryskające zewsząd fontanny napawały raczej radością i optymizmem, dajać też wspaniałe wytchnienie od zgiełku miasta. Spacerowaliśmy więc góra-dół, podziwiając posągi i rzeźby, ściany fontann oraz widoki rozpościerające się na okolice Tivoli i odległy Rzym. Lunch w pobliskiej knajpce, gdzie próbujemy lokalnego włoskiego przysmaku – porchetty (pieczonego schabu podawanego na milion sposobów) – i równie lokalnego aperola, tudzież lokalnego piwa.
Czarek wysadza nas w okolicy Piazza del Popolo, skąd kierujemy nasze kroki w kierunku Pantheonu. Ten odcinek drogi uzmysłowił nam, że wczorajsze tłumy to był pikuś. W knajpach brak miejsc, sklepy szturmowane przez konsumentów, a zabytki przez turystów. Kolejka do Pantheonu wyglądała dziś na minimum dwie godziny, w lodziarni najpewniej 150 smaków będzie za mało, a w sklepie z najlepszą ponoć kawą, skończy się kawa. I wszędzie się stoi i czeka …
Nic to, dzielnie idziemy naprzód, choć Łukasz zaczyna narzekać na stopę. Wczorajszy pęcherz z pewnością zwiększył swoje rozmiary powodując ogromny dyskomfort. Próbujemy dojść do Bocca della Verita, ale droga zamknięta. Pewnie znów brazylijski prezydent wozi się po mieście 🙂 Idziemy dookoła, ale gdy dochodzimy do atrakcji, tam znów zakręcająca kolejka. Łukasz wraca do hotelu, my idziemy dalej na Awentyn. Dziś piękne domy, a niegdyś – jakieś kilka tysięcy lat temu – mieszkała tam rzymska biedota. Widok ze wzgórza jest piękny, więc zatrzymuje nas na chwilę, zwłaszcza że nie trzeba na niego czekać w kolejce 🙂
W pobliżu jest jeszcze jedna atrakcja znana pod nazwą „dziurki od klucza”, ale … No cóż, lista miejsc do zobaczenia następnym razem systematycznie rośnie!
Wracamy do hotelu przez Circo Massimo, najstarszy i największy cyrk starożytnego Rzymu, którego początki sięgają VII-VI w p.n.e., jest miejscem, gdzie rozgrywano przede wszystkim wyścigi rydwanów. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że przebijaliśmy się przez napierający tłum, który z jakiegoś powodu zawsze szedł w stronę przeciwną do naszej.
Naszą krótką wizytę w Rzymie kończymy kolacją w pobliżu Kolosseum, gdzie łupem pada carbonarra, arrabiata czy lasagna. Roma, Ti amo y ritorneró a Ti!