Inicjatywa, którą w okolicy Dnia Niepodległości podjęliśmy w ramach przemyślanego spontanu, sprawiła, że wróciliśmy ponownie do Polanicy. Towarzyszył nam Młody, Mama Jadzia i … z pewnością ku zaskoczeniu wielu, Mama Rafała, Agnieszka 😉
Za cel trekingowy ponownie obraliśmy Narodowy Park Gór Stołowych, a konkretnie Szczeliniec Wielki. Dla nas to drugie podejście w tym roku, przy czym podczas kwietniowego wejścia nie zrobiliśmy pełnego kółka. Patrząc na mapę dziś już wiem gdzie popełniliśmy błąd. Faktem jest, że wtedy ominęło nas piekło, a w zasadzie Piekiełko 🙂
Podejście zaczynamy od rozwidlenia na Pasterkę. Na starcie ani żywego ducha, jeśli nie liczyć naszej czwórki i towarzyszących nam trzech suń. Wejście znów z serii tych ostrzejszych, kamienistych i … o tej porze roku, już lekko ośnieżonych i oblodzonych. Dziunieczce noga się ślizga tu i ówdzie, Lumcię gdzieniegdzie trzeba podsadzać. Poza tym, wszystkim nam się strasznie podoba ten trek.
W niespełna 30 minut jesteśmy na platformie przy Schronisku pod Szczelincem. Pamiątkowe zdjęcia z widokiem na Narożnik i idziemy dalej. Tu jedno jest niezmienne – niezależnie od pory roku, w tym miejscu zawsze wieje. Idziemy więc dalej, drewnianą kładką, mijając kolejne fantastyczne formacje skalne Szczelinca Wielkiego. Kaczęta, Małpoluda, Kwokę, Koński Łeb, Słonia czy Piekiełko, do którego zeszliśmy i z którego wyszliśmy po lodowatych łańcuchach 🙂 Niewiele by brakowało, by Mama Jadzia zaliczyła nie wejście, a wjazd do Piekła, gdyż stópka się poślizgnęła na oblodzonym wąskim schodku …
Radość maluje się na twarzach nas wszystkich. Lekko mroźny wiatr, ośnieżone ścieżki, pustka w górach, która była całkowitym przeciwieństwem naszych doświadczeń z maja ub. roku, szczęście psów, które hasają na szlaku i Młody, który testuje wąskie przejścia i szczeliny, w końcu lekko klinując sobie stopę w okolicy Małpoluda. To wszystko sprawia, że była to najbardziej udana eksploracja najwyższego szczytu Gór Stołowych 🙂