- Startujemy …
- Hanoi
- Hanoi na jet lagu
- Ha Long – dzień 1
- Ha Long – dzień 2
- Sapa – dzień 1
- Sapa – Dzień 2
- Sapa – dzień 3
- Delta Mekongu – dzień 1
- Delta Mekongu – dzień 2
- Phu Quoc – dzień 1
- Phu Quoc – dzień 2
- Phu Quoc – dzień 3
- Phu Quoc dzień 4
- Transfer Sajgon – Mui Ne – dzień 1
- Mui Ne – dzień 2
- Mui Ne – dzień 3 – transfer do Hoi An
- Hoi An – dzień 1
- Hoi An – dzień 2
- Transfer Hoi An – Hue – … Hanoi
- Hanoi – dzień przedostatni
- Powrót do domu
Wyspaliśmy się dzisiaj. Ale jak sie chodzi późno spać, to tak jest. Wczoraj bowiem nie poszliśmy spać z kurami, gdyż dopiero po kolacji krewetkowej (w moim przypadku krewetki równe były sałatce z kurczakiem), zakrapianej alkoholem. Widać, że znają tu upodobania naszych sąsiadów zza wschodniej granicy, albowiem w żadnym innym mieście nie wstawiono nam butelki wódki do dzbanka wypełnionego lodem. Podawano na ogół szkalnkę z wódką i lodem, szklanę wódki lub szklankę z lodem. Więc, gdy wstaliśmy dzisiaj to słońce było już wysoko. Śniadanie i basen… do tego zimne piwko i parasol, który omal nie wbił się w mój lub Moni obojczyk. O ironio losu, bałam się samolotu a największe zagrożenie jak do tej pory to lecący parasol. Nawet chłopakom podniósł się poziom adrenaliny. Ok 1.30 podjechał wypożyczony jeep i ruszyliśmy na zwiedzanie Fairy Stream i White Canyon. Miejsce urokliwe, a zwiedza się je brodząc po kostki w wodzie. Można też nadziać się na minę i wdepnąć w głębsze miejsce, np. do pół uda 😉 Kanion piękny – biało-żółto-pomarańczowo-czerwony. Brakowało tylko … krokodyla 😉 Następnym punktem programu była wioska rybacka. Zwiedzanie wioski ograniczyło sie jednak do jednego punktu widokowego, z którego można było podziwiać nagromadzenie łódek rybackich. W dalszej kolejności pojechaliśmy do White Sandune… Zrobiło wrażenie. Ogromne wydmy w otoczeniu niebieskiego jeziora, na którym kwitna lotosy. W Polsce takie wydmy zostałyby dawno zamknięte dla ruchu turystycznego, a tu można nie tylko chodzić, ale jeździć quadami. Z Łukaszem nawet zaryzykowaliśmy zjazd na specjalnym plastiku w dół … Wow, niezłe uczucie. Po godzince na białych wydmach, pojechaliśmy na zachód słońca na Yellow Sandune… Zachód i owszem, ale same wydmy już bardzo brudne i zatłoczone. Kilka fotek dla potomności i ruszyliśmy w droge powrotną. Nasz kierowca chyba również się spieszył, bo zwalniał tylko na dziurach, które urwałyby mu koło. Normalnie wietnamski brat Hołowczyca, w dodatku przed rajdem Dakar. Po powrocie kolacja już w zaprzyjaźnionej restauracji, gdzie znów podano krwetki ( w moim przypadku kurczaka w trawie cyrtynowej i chili) oraz zmrożoną wódeczkę. Za wysoki rachunek (tj. 20 dolarów) dostaliśmy banany na koszt firmy 😉 A teraz chillout w basenie …