Przez pryzmat Małgosi
Raj jednak przez małe „r”, ale od początku… Znów wcześnie wstaliśmy, by o 8 ruszyć w 12 godzinną podróż na wyspę. Przystanek na siusiu w Jerantut i jedziemy dalej. Jechali z nami nasi kanadyjscy znajomi z jaskini. W sumie jednak dobrze się stało, że wybrali inna wyspę (Besar), bo – jak słusznie zauważyła Monia – przebywanie w pobliżu Catherine zaczynało być lekko niebezpiecznie. Laska miała zwyczaj ściągania niebezpieczeństw do siebie i wokół siebie. Najpierw została polana wrzątkiem w jaskini, potem przypaliła sobie nogę popiołem z fajki wodnej, a w trakcie podróży cudem uniknęliśmy czołowego zderzenia z autobusem jadącym z naprzeciwka. Fakt faktem, że ci kierowcy tutaj jeżdżą tu naprawdę jak szaleni. Około 5 dotarliśmy do portu, skąd miała zabrać nas szybka łódka. Zasięgnęliśmy języka u lokalnego agenta czy trzeba rezerwować wcześniej noclegi na małej wyspie, ale jego odpowiedź „no, my friend, everything in walk in distance” uspokoiła nas. Łódka naprawdę była speed i momentami, mimo oczywistego przekroczenia dopuszczalnego limitu osób (z 12 na 16 plus dodatkowo plecaki za 4 osoby), była ponad taflą wody, by potem gwałtowanie opaść. Godzinę później wysiedliśmy na plaży Long Beach. Z daleka bardzo piękna plaża – biały piasek, turkusowa woda, żywe kolory wodnych taksówek cumujących u brzegu, promienie późnopopołudniowego słońca odbijające sie w wodzie. Podchodząc bliżej zaczęliśmy dostrzegać też inne szczegóły – brud i smród za główną recepcją, baza hotelowa pozostawiająca WIELE do życzenia, nawet dla niezbyt wymagających turystów, a my aż takimi nie jesteśmy. Spędziłyśmy z Monia chyba z godzinę łażąc od resortu do resortu, od guesthousu do guesthousu, by wrócić z niczym … Marian w tym czasie eksplorował noclegi na sąsiedniej plaży (Coral Bay). Ostatecznie na jedną noc zdecydowaliśmy się na 4 osobowy pokój w Green Resort, malowniczo położonych domkach, jednak kompletnie nie wykorzystującym przewagi płynącej ze swojego położenia. Szybki prysznic i idziemy na kolację. Nie jedliśmy nic od nastu godzin, choć przy tych temperaturach naprawdę nie chce się jeść. Tu też średnio trafiliśmy… Długo czekaliśmy, a jedzenie nie powaliło na kolana… Gdzie to pyszne malezyjskie jedzenie, o którym mi tyle opowiadano??? 🙂 Po kolacji czas na ostatnią butelkę whisky i sen … Monia z Marianem wybrali pokój, my wyrzuciliśmy materace na szeroki taras, zawiesiliśmy moskitierę i zawinięci w śpiwory zasnęliśmy. Rano obudził nas piękny wschód słońca …
This post is part of a series called Malezja 2013
Show More Posts