- Majówka start!
- Orlica (1084 m n.p.m.) i Jagodna (977 m n.p.n.) za jednym zamachem…
- Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) oraz tajemnice Gór Sowich
- Wyzwanie trzech szczytów czyli Chełmiec, Borowa i Waligóra razem wzięte!
- Tryptyk Gór Bardzkich czyli Szeroka, Kłodzka i Ostra …
- Namiastka Gór Stołowych …
- Złoto dla zuchwałych!
- Granią po dwóch stronach granicy …
- Przez Kłodzko i Płocko do Natolina czyli powrót do domu i porady praktyczne …
Na dzisiejszy cel wybraliśmy Góry Wałbrzyskie oraz Kamienne, jako najbardziej oddalone punkty od naszej bazy wypadowej. Pogoda miała nam dopisać, dzień długi, kabanosy w plecaku, więc oby tylko Rafałowi starczyło sił 🙂
Ruszamy ok 9.30, a ok. 10.45 jesteśmy na miejscu, tj. na parkingu w miejscowości Boguszów Gorce, skąd rusza zielony szlak na Chełmiec, koronną górę w Górach Wałbrzyskich, choć jak się teraz okazuje, wcale nie najwyższą w tym paśmie. Nota bene zielonym szlakiem wiedzie również Droga Krzyżowa Górniczego Trudu zwieńczona stacją Golgoty na szczycie Chełmca, która została poświęcona historii rozmaitych górników z regionu.
Droga jest bardzo wygodna, początkowo meandruje łagodnie między pagórkami, aż gdzieś przy V stacji Drogi Krzyżowej wchodzi w las. Chwilę później zielony szlak łączy się z żółtym przy Rosochatce, ale my kontynuujemy nasz marsz w zielonym kolorze. Rafał chyba się już przyzwyczaił do pokonywania przewyższeń, albowiem dziś idzie mu znacznie lepiej niż wczoraj. Dotrzymuje nam kroku, jest uśmiechnięty i zaczyna mu się podobać kolekcjonowanie szczytów koronnych 🙂
Podejście na Chełmiec (851 m n.p.m.) zajmuje nam niecałe 50 minut. Na szczycie zabawiamy tyle, ile potrzeba na wypicie kubka gorącej galaretki, zjedzenia kabanosa, załatwienie pilnych potrzeb fizjologicznych w wątpliwej jakości tojtoju i założenie kurtki. Schodzimy innym, żółtym szlakiem, którym nota bene mieliśmy wejść, ale Fibakowi pomyliły się kolory 🙂 Z perspektywy czasu, dobrze że tak się stało, bo kolana mogłyby nie wytrzymać trzech ostrych zejść …
Dalej udajemy się jakieś 9 km w kierunku Wałbrzycha, do Kamionki, gdzie rozpoczyna się czarny szlak na Górę Borowa (853 m n.p.m.). Góra nie jest zaliczana do Korony Gór Polski, ale z uwagi na ostatnie pomiary, które wskazują, że jest o 2 metry wyższa niż Chełmiec, istnieje ryzyko, że za chwilę to ona przejmie władzę w Górach Wałbrzyskich. Stąd też, mając ją na wyciągnięcie ręki, z rozpędu wrzucamy ją w plan na dzień dzisiejszy. Tak na wszelki wypadek …
To ma być spacer, gdyż góra z tego miejsca liczy sobie 160 metrów podejścia, co nawet na Rafale nie robi większego wrażenia, ale … te 160 metrów jest na niespełna 2 kilometrach, z czego ponad kilometr biegnie po w miarę płaskim terenie. To może oznaczać wyłącznie jedno. Ostre podejście na szczyt. Rozumowanie nas nie zawodzi i faktycznie przez te 140 metrów wiemy do czego służy przerwa między pośladkami. Rafałowi ciężko, ale Łukasz odmierza mu brakującą wysokość co 10 metrów i ten system motywacyjny zdaje się działać.
Na Górze Borowa góruje wieża widokowa, którą zdobywamy z marszu. Oferuje niezwykłą panoramę 360 stopni na większość okolicznych pasm górskich Sudetów, z niedawno odwiedzonymi przez nas na czele: Wielka Sowa, Chełmiec, Śnieżka. Na wieży jednak mocno wieje, więc szybko się stamtąd ewakuujemy i zaraz potem schodzimy do samochodu.
Ostatnim punktem na dzisiejszy trekking jest Waligóra (936 m n.p.m.), szczyt koronny Gór Kamiennych. Punkt startowy jest oddalony z ostatniego parkingu o jakieś 4 km i zaczyna się przy schronisku PTTK Andrzejówka. To podejście miało być na deser. 1km i 140 metrów podejścia. Znów krótko znaczy ostro, a tutaj jeszcze stromo, kamiennie i błotniście. Niektóre kroki w górę wymagały użycia rąk, a wszystkie koncentracji bo naprawdę nie trudno byłoby zjechać na błocie, mokrej trawie czy luźnych kamieniach. Małe jest wredne 🙂
Bez szkód i strat podchodzimy jednak na szczyt. Niewiele z niego widać, gdyż zewsząd okryty drzewami, w związku z czym robimy kilka pamiątkowych fotek i rozpoczynamy ostrożne zejście w dół. Trudniejsze fragmenty poszły nam sprawnie, Rafał i ja wyłożyliśmy się na samym końcu, na prostej drodze … To tylko potwierdza teorię, że skupienie musi być do końca. W Andrzejówce zatrzymujemy się coś zjeść i wypić, a Rafał ma kolejną okazję do eksploracji klimatu górskich schronisk.
Ponadgodzinny powrót do hotelu, relaks na basenie i w saunie i czas się pakować, gdyż jutro zmiana bazy i poszerzenie składu ekipy 🙂