This post is part of a series called Zimowe Bieszczady 2018
Show More Posts
- W drodze ku połoninom
- Wietrzny Smerek (1222 m n.p.m.)
- Najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnica (1346 m n.p.m.)
Dziś pobudka chwilkę później, niestety po nieudanej nocy bo przerywanej bólem barku i łokcia – chyba wczoraj przesadziłam z wagą plecaka.
A w planach Tarnica, od strony wsi Wołosate. Wcześniej jednak to samo pyszne śniadanie. O 10.00 z hakiem jesteśmy na szlaku. Trasa podobno jak dla emerytów, niemniej zakładam raki, bo podejścia są dużo bardziej strome niż wczoraj. Najwyższy szczyt Bieszczad nie może być przecież taki łatwy 🙂
Droga wiedzie przez śnieżne pola, malowniczo poprzecinane drewnianymi mostkami. Na horyzoncie majaczą góry. Po ok. 15 minutach dochodzimy do granicy lasu, i tu droga pnie się już tylko w górę. Stromiej, łagodniej ale w górę. Znów bajeczny krajobraz zimowy, którym nie mogę się nasycić. Żałuję, że nie dźwigam jeszcze aparatu, którym mogłabym porobić zdjęcia, ale góry nie uciekną i kiedyś tu przyjadę tylko w fotograficznym celu.
Gdy wychodzimy z lasu, mgła otula całkowicie podejście na przełęcz. Fibak startuje szybciej, by na górze założyć raki, choć się bronił przed nimi. Ja realizuję strategię małych kroczków i bardzo spokojnie podchodzę za nim. Paradoksalnie, to najprzyjemniejsza dla mnie część trasy. Lubię strome podejścia, jeśli czuję przyczepność do podłoża, lepiej sobie z nimi radzę wydolnościowo niż z takim czymś ciągle łagodnie w górę. Na przełęczy dostaję kostkę czekolady i łyk ciepłej herbaty. Teraz wszyscy jesteśmy gotowi na ostatnie 60 metrów przewyższenia.
Tymczasem na szczycie … tłumy jak na Kasprowym, łącznie z podchmielonym Mikołajem przebranym za przewodnika górskiego. Albo odwrotnie 🙂 Ten w dodatku rozdaje lizaki. Benio załapuje się na dwa ostatnie. Chwila na zdjęcia pod zamarzniętym krzyżem i schodzimy, albowiem wieje tu i jest zimno.
Wszechogarniająca mgła powoduje, że widzę jedynie stopy schodzących przede mną, reszta pozostaje niewidoczna. Na szczęście nie ślizgam się jak większość przede mną i za mną. Zejście zajmuje nam godzinę. Śnieżne pola są zwiastunem końca wycieczki. Po niespełna 4 godzinach jesteśmy przy samochodzie.
Teraz już tylko droga powrotna. 8 godzin, z przerwą na tankowania i postoje na jedzenie i kawę. I choć podróż faktycznie dała nam w kość, to jednak warto było przez dwie doby pobyć w tym nierzeczywistym miejscu na końcu Polski, gdzie sam diabeł mówi dobranoc 🙂